Archiwum z 9 lipca 2009

Rozdz. XIV. Organizacja

czwartek, 9 lipiec 2009

Walczyłem o pieniądze ale nie były one dla mnie celem głównym. Wydawało mi się, że wartość obroni się sama. Nie miałem etatu. Po likwidacji Polonii 1 wywalczyłem jeden kontrakt z KBNu, dla którego zrobiłem łącznie osiem programów poświęconych sylwetkom wybitnych polskich uczonych. Część wyemitowała TV Polonia: o profesorach Bogdanie Lesyngu i Marku Niezgódce z Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania Matematycznego i  Komputerowego; o genetyku Andrzeju Jerzmanowskim, o Krzysztofie Jakubowskim z PAN-owskiego Muzeum Ziemi na warszqaawskim Frascati,  o Teresie Michałowskiej specjalistce od literatury średniowiecznej wreszcie o  stochastyku Kazimierzu Sobczyku. Ostatnie dwa – o profesorze gastrologu profesorze Stanisławie Konturku i historyku Januszu Tazbirze musiałem już oddać do POLSAT-u.

No cóż… Dużo się nauczyłem. Dowiedziałem się, co to jest kaprolaktam i helicobacter pyliori. Zgłębiałem tajniki strukturalnych modeli komputerowych, a nawet na spacerze z Aleksandrem Wolszczanem po wnętrzu czaszy jednego z największych teleskopów w Piekarach pod Toruniem – pojąłem czym sa Pulsary.

Więcej w wydaniu książkowym:

Rozdz. XIII. O śpiewach i rymach osobno

czwartek, 9 lipiec 2009

Śpiewać lepiej czy gorzej nauczono mnie w czerwonym post-kuroniowskim harcerstwie walterowskim. Śpiew jest też może jedną z niewielu rzeczy w moim sposobie bycia, którą uprawiam spontanicznie i … bez ambicji. Mogę śpiewać w chórze, nie muszę być pierwszy i tak myślę sobie, że ten rodzaj śpiewu jest jakoś cywilizacyjnie z południem Europy związany.

Tymczasem Polacy tak strasznie, tak dramatycznie śpiewać nie chcą, ani potrafią. A jeżeli już to od razu solo, od razu popisowo. Więc się każdemu wydaje, że śpiew jest wyrazem próżności, gdy tak naprawdę wynika z poszukiwania jedności. Tego wytęsknionego unissono jakim bywać potrafi teatralna wspólnota.

Więcej w wydaniu książkowym:

Rozdz. XII. Widzowie bardzo wierni

czwartek, 9 lipiec 2009

Wszystko można o mnie powiedzieć, ale przecież nie to, że zauważam ludzi. No może jeszcze ludzi tak, gdy mowa o nich w zbiorowości, w ogóle, we wspólnocie, ale wszak nie poszczególne osoby, których po pierwsze nie poznaję. Podaj mi swój wzrost, wagę, rok urodzenia – jakąkolwiek liczbę, byle nie imię czy nazwisko, których nie spamiętam. Nie mam również pamięci do twarzy.

Tu jestem nieodrodnym synem ojca, który opowiadał mi jak po premierze filmowej „Szyfrów” Hasa ( wg. opowiadania i scenariusza A. Kijowskiego) rozmawiając na popremierowym koktajlu z grającą w tym filmie główną rolę, porte parole mojej babki ( Żeglikowskiej z domu) – Ireną Eichlerówną zupełnie nie mógł sobie przyomnieć skąd zna twarz tej rozcharakteryzowanej damy. Na pytanie jak mu się film podoba powiedział jej, że średnio, a już najbardziej to drażniła go aktorska maniera … Eichlerówny!

Takie męki przeżywam codziennie niemal.

Więcej w wydaniu książkowym:

Rozdz. XI. Teatrzyk w Telewizji

czwartek, 9 lipiec 2009

Nadciągał jubileusz pięciolecia. Znów miałem jakieś wpływy w telewizji. Z Januszem (Kichą)-Kieszkiewiczem robiliśmy filmy dla KBNu, bez entuzjazmu emitowała je TVPOLONIA  ja jednak dzięki temu miewałem telewizyjną przepustkę, co umożliwiło mi atakowanie redakcji kulturalnych.

Więcej w wydaniu książkowym:

Rozdz. X. Ogórkowe Ogródki

czwartek, 9 lipiec 2009

Cztery konkursy i trzecia teatralna przestrzeń. Po Café Lapidarium, była kawiarenka Gwiazdeczka, potem trafiliśmy do Starej Dziekanki. Łączyło te miejsca otwarte powietrze i ograniczenie przestrzeni oraz fakt, że publiczność nie przychodziła tam do teatru po to by „zachłystywać się sztuką”. Ludzie przychodzili do tych miejsc, by się spotkać, pogadać napić kawy lub wina. Ludzie już byli. Teatr przybywał potem. I próbował zagrać swoją rolę.

Więcej w wydaniu książkowym:

Rozdz. IX. Igrzyska

czwartek, 9 lipiec 2009

Czy ja ten ogródek traktowałem serio ? Czy przypuszczałem, że może się on stać osią mego życia ? – I tak, i nie. Jakoś nie do końca, bez determinacji jednak robiłem wszystko by nie wyrzucać sobie, że czegoś zaniedbałem. Chodziłem więc od burmistrza Rutkiewicza do jego zastępcy Janka Latkowskiego szukając nieco bardziej instytucjonalnej bazy dla tworzącej się imprezy. W okresie zawieszenia między „Nowym Światem” a „NTW’ przygotowałem też projekt „Śródmiejskiego Banku Kultury”. Potem przekształciłem go w „Śródmiejski Impresariat Kultury”.

Ale nasz czas się kończył. W czerwcu przegrałem wybory na radnego kandydując poza partiami z Forum, które nazwaliśmy Warszawskim Forum Samorządowym.

Do Warszawy wracali przyczajeni przez minione cztery lata tzw. dobrzy fachowcy chociaż partyjni. Solidaruchy takie jak ja lądować miały na śmietniku historii.

Więcej w wydaniu książkowym:

Rozdz. VIII. Habent sua fata … territoria

czwartek, 9 lipiec 2009

Miały przecież swych właścieli – przestrzenie. Poukrywali się wówczas, na nowo określali obszary, szukali porozumienia z nową władzą. Ale wszak nie byli to ludzie nowi.

Lapidarium formalnie należało do Muzeum Miasta Historycznego Warszawy, kierowanego – przez pól wieku nieprzerwanie ! – od roku 1951 do 2003 przez profesora Janusza Durko.

Więcej w wydaniu książkowym:

Rozdz. VII. Spotkanie z Lapidarium.

czwartek, 9 lipiec 2009

Bodaj w 91 kiedy Andrzej Urbański był krótko wydawcą Pegaza, a ja pracowałem jeszczej w „Tygodniku Solidarność”, w którym właśnie przeprowadziłem ankietę pt. Głosowanie imienne pytając o celowość istnienia Ministerstwa Kultury oraz o to jak dalece teatry winny być dotowane – zgłosiła się do mnie TV bym się wypowiedział nt. dotacji dla sztuki. Materiał miał oczywiście tezę. Artyści chórem narzekali. Toteż nie znalazłem swojej „setki” między wypowiedziami od wszystkich  Englertów pobranych. Nie znalazłem bo pamiętam, co wtedy mówiłem. Jako starówkowy radny zaprosiłem kamerę na ulicę Nowomiejskią. Stanęlismy na wprost Lapidarium.

Na tym  Dziedzińcu Muzeum Historycznego m. st. Warszawy próbował zadomowić się teatr. W 91 roku grali tam „Lizystratę” Arystofanesa. Bardzo spodobała mi się ta idea. Byłem ‘za’ i twierdziłem do kamery, że to najlepszy dowód, że nie jest źle, że reformy, swoboda dobrze służą sztuce.

– Nie był to słuszny pogląd. Może nawet niesłuszny. Nie pojawiłem się na ekranie, a po roku aktorów także tam już nie było. Pojawił się za to Jacek Kiliński.

Więcej w wydaniu książkowym: