Najprościej było by powiedzieć, że stałem się pierwszą ofiarą afery Rywina, od której genesis, czyli 15 lipca 2002 (nb. daty mych 48 urodzin) dzielą nas w momencie poznania panny Kasi – jeszcze jakieś dwa miesiące. Powody są jednak prostsze i mają osadzenie w etyce.
Dyrektorem Centrum Monitoringu zostałem po wyjeździe Joli Kessler, której SDP powierzyło tę funkcję po odwołaniu ze stanowiska Andrzeja Goszczyńskiego.
Ten stosunkowo młody jeszcze lecz ciężko i nieuleczalnie chory dziennikarz i ekspert w dziedzinie wolności słowa, przy ogromnym udziale profesora Andrzeja Rzeplińskiego z Fundacji Helsińskiej – instytucję stworzył i wyposażył w spore środki uzyskane głównie z zagranicznych fundacji COLPI oraz Sorosa. Panowie powołali też Radę Programową, która działając jednakowoż pod auspicjami biednego naonczas jak mysz kościelna Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich ( czyli tych, co w odróżnienie od SDP-RP a wcześniej …SD-PRL nie złożyli w stanie wojennym deklaracji lojalności) prowadziła swoją i nie do końca zgodną ze stanowiskiem Stowarzyszenia politykę w sprawie projektu ustawa O dostępie do informacji. Jak już wspominałem Goszczyński lansował dyskusyjny projekt powołania funkcji Rzecznika Dostępu do Informacji, na które to stanowisko profesor Rzepliński ( nb. późniejszy kandydat na rzecznika praw obywatelskich) miał sporą ochotę? Wszystko to nie koniecznie podobało się Zarządowi SDP.
Konflikt jak konflikt. Rzecz w demokratycznym kraju normalna. Goszczyński jednak drażnił, gdyż przy skutecznej pomocy Rzeplińskiego umiał zdobywać pieniądze. No i umiał się promować. W latach 1996 – 2001 o CMWP było głośniej i działało ono zdecydowanie skuteczniej od stetryczałego Stowarzyszenia Dziennikarzy Przyzwoitych, jak tę organizacje jej honorowy prezes Stefan Bratkowki lubił nazywać.
Można było współpracować. Goszczyńskiemu oczywiście było potrzebne Stowarzyszenie ze swoją marką. Stowarzyszenie mogło korzystać z pasji człowieka, który bez reszty poświęcił się swojej sprawie. To się jednak nie mieści w polskim obyczaju. Tu każdy sobie, a główną motywacją jest – zawiść. Znowu trzeba zacytować mistrza Młynarskiego:
„ Ja to zwłaszcza się oburzam,
Szajba skręca moją kibić
Kiedy widzę ludzi, którzy
Jak to mówią, chcą się wybić.
Kiedy zauważam to
cały chodzę – o ! […]
Dodam jeszcze fakt istotny,
Że z tą szajbą, że z ta zadrą
Nie pałętam się samotny.
My tworzymy zwarte kadry
Wspólna szajba nas jednoczy.
Wspólny cel niezmiennie świeci.
A niech tylko kto wyskoczy –
my go zaraz – sami wiecie…
Czasem dłużej ktoś wyskoczy
trudno dopaść go – Heroda !
Lecz przy dobrej woli krzynie
Zawsze znajdzie się metoda…
Summa summarum – Andrzej Goszczyński został przez Zarząd Organizacji, w której imieniu skutecznie o środki występował odwołany. To z trudem ale można zrozumieć. Później jednak oczerniano go, obmawiano w sposób w moim przekonaniu wysoce niesprawiedliwy. Prosta zawiść wobec człowieka instytucji motywowała Krystyną Mokrosińską pełniącą funkcje Prezesa i Stefanem Bratkowskim, uważającym siebie za najwyższy autorytet moralny w tym kraju.
Powołana na miejsce Goszczyńskiego Jola Kessler poprosiła mnie o zastępstwo wiedząc, że mam pojęcie zarówno o księgowości jak i o Internecie, wiem co to promocja – słowem w swoim ogródku nawykłem tak samo działać jak pan Andrzej w swoim Centrum. Początkowo jako zastępca Joli, później, gdy wyjechała na placówkę do Berna już jako szef, punkt po punkcie z narastającym szacunkiem oglądałem efekty pracy tego wspaniałego człowieka. Oczywiście było tam trochę bałaganu. Nawet księgowe błędy czy nieformalności na jakie bym sobie nie pozwolił. No tak ale ja miałem już za sobą obcowanie z machiną urzędniczą zbiurokratyzowanego samorządu. Tu wszystko robiono w dobrej wierze. Ale nie wypłacono sobie ani jednej nieuczciwie zapracowanej czy nienależnej złotówki.
To bolało. Bolało tych, co wiedzą, że nie dość zniszczyć. Trzeba jeszcze zatańczyć na grobie. Tylko, że ten grób był już zdecydowanie bliżej. Goszczyński był przecież chorym na stwardnienie rozsiane inwalidą. Poruszał się na wózku. Samochodem dla niepełnosprawnych. Tylko Centrum trzymało go przy życiu.
Nigdy nie zapomnę tego zebrania Stowarzyszenia Dziennikarzy bez przymiotnika, na którym przyjmowano mnie w skład korporacji. Rozejrzałem się po geriatrycznej sali. Jedynymi osobami, które mogłem poprosić o rekomendację byli…Krysia Gucewicz i Stefan Truszczyński. To wystarczająco chyba charakteryzuje zgromadzenie. Gdzieś u szczytu sali miotała się jak pilna uczennica przy tablicy, aspirujaca do Zarządu Agnieszka Romaszewska. Krysia Mokrosińska coś apodyktycznie perorowala do otaczającej ją telewizyjnej grupki nacisku. Andrzej Jonas w odwrocie. Jurek Kisielewski słał jak zwykle swe piękne uśmiechy. Ot – zwyczajne zebraniowe zachowania stadne. Ani piękne, ani naganne. I w tym wszystkim na mównicę wkracza autorytet, guru, przewodniczący honorowy – Stefan Bratkowski.
W swojej przemowie jak zwykle pełnej paralogizmów, hucpy, buty i niczym nieuzasadnionej autorytatywności pan Stefan, posunął się naraz do trudno powiedzieć czy bardziej moralnie czy prawnie gorszącego stwierdzenia. Oświadczył otóż nawiązując do zmian we władzach Centrum Monitoringu Wolności Prasy, że Zarząd SDP złożyłby na Andrzeja Goszczyńskiego doniesienie do prokuratury, gdyby nie fakt … jego ciężkiej choroby ! Takie stwierdzenie publiczne jest oczywistym przestępstwem. I to dwojakiego rodzaju. Albo bowiem się kogoś oskarża narażając na naruszenie art. 212.KK penalizującego obmowę, albo o czym uważający się za prawnika Bratkowski powinien wiedzieć – nie zgłoszenie przez organizację społeczną zawiadomienia o przestępstwie narusza § 2 art. 304 KPK.
Cóż, niech to zostanie wyraźnie powiedziana. Pan Goszczyński był istotnie inwalidą. I w jego zachowaniach znać czasem było tego ślady. Jednak badając posunięcia finansowe poprzednika wraz z biegłymi księgowymi nie znalazłem plam większych niż w życiorysie Stefana Bratkowskiego, któremu się wydaje, że skoro w Stanie Wojennym wydając swą słynną „Gazetę Dźwiękową” zachowywał się jak 90% społecznych elit względnie przyzwoicie – nikt już nie pomni, iż w latach 60 tych i 70 tych zeszłego stulecia należał wraz ze swym bratem Andrzejem do 3% partyjnych karierowiczów !
Był bliskim współpracownikiem „Polityki” i późniejszego współtwórcy stanu wojennego Mieczysława F.Rakowskiego. Członkiem egzekutywy PO PZPR przy Związku
Literatów Polskich. Z PZPR zresztą nigdy dobrowolnie nie wystąpił. Został z niej dyscyplinarnie w ’81 roku wyrzucony, co świadczy wyraźnie, że jego wizja narodowej swobody nie wykraczała poza tzw. Partyjny Rewizjonizm. Przed narodzeniem „Solidarności” nie było mu też w głowie współpracować z Komitetem Obrony Robotników (KOR) czy choćby Towarzystwem Kursów Naukowych (TKN). Jedynie współtworzył niewątpliwie otwarcie infiltrowane przez władzę bo legalistyczne i chcące władzę rozsądną, umiarkowaną krytyką wspierać – Konwersatorium „Doświadczenie i Przyszłość”. Korzeni tego ostatniego trzeba pewnie szukać we współtworzonym jeszcze przez tak znakomitych agentów jak Jerzy Urban Klubie „Krzywego Koła” działającego w październiku 1956 roku. Wszystkie te organizacje nie należały może do najmniej przyzwoitych, jednak miały zdecydowanie więcej cech internacjonalistycznych niż patriotycznych, a o sympatie do zasad wolnorynkowych też trudno je podejrzewać.
Nie sądźcie abyście nie byli sądzeni. Dla mnie nie ulega wątpliwości, że Andrzeja Goszczyńskiego zaszczuto. Trudno powiedzieć czy przyśpieszono jego pewnie nieuchronną śmierć. Z pewnością zatruto mu ostatnie lata młodego jeszcze życia. A organizując nagonkę na tego Pamiętnego Człowieka honorowy prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich – zdemaskował się jako człowiek wysoce nieprzyzwoity.
CDN. Mokrosińska – albo Ciotka Rewolucji, Opis obyczajów… r. XCIV
Tagi: media, Opis Obyczajów
[…] gdy czołowym autorytetem środowiska ogłosił się samozwańczo – Stefan Bratkowski, którego nieprzyzwoitość już scharakteryzowałem, otóż w takich czasach sylwetka Jerzego Kisielewskiego zdawać się może wręcz klasyczna. I aż […]