Małgorzata zakładała właśnie Fundację Salonu 101. Także czułem, że jako osoba fizyczna dłużej nie uciągnę imprezy. W wydaniu Bocheńskiej współtwórczyni słynnego Studia Irzykowskiego w TVP w latach siedemdziesiątych, zaangażowanej w ruch Solidarności RI w czasie karnawału roku 81, w stanie wojennym tworzącej z Grupą Filmową „Index” reportaże filmowe, nareszcie próbującej wzruszać, w krótkim w okresie prezesury Romaszewskiego, zmurszałe struktury publicznej TV – jej związki z PSLem czy trwalsze z PolSatem znaczyły, znaczą mało.
Choć oczywiście w kontaktach naszych nigdy nie zapomniałem, że jako pracowniczka TVP w latach 70’tych – należała do grona tych ludzi, którzy za komuny i potem mogli przynajmniej skorzystać z szansy by się uczyć. Synowi autora rezolucji marcowej z 1968 roku przeciw cenzurze, nawet dostęp do kulturowych środków produkcji ( tj. ludzi i maszyn) był wzbroniony.
Małgosia zaś będąc eteryczną damą, jednocześnie w wielu momentach twardo chodzi po ziemi. Lecz ten twardy chód ( inaczej niż u innych bliskich mi kobiet) nie kończył się na generowaniu układu czy nie płaceniu rachunku. Małgorzata Bocheńska nie jest kobietą ani intrygantaką, ani pozerką – jest instytucją. I można jej zarzucić wszystko. Tak jak hierarchom katolickiego kościoła można wypomnieć liczne grzechy prócz jednego – prócz braku miłości, nadziei i wiary. Tak i Małgorzat Bocheńskich jest Troje.Trzy figury: Safony opuszczającej mężczyzn w lesbijskiej samotni, rozwiązłej i inteligentenej Pani de Merteuil i litościwej Soni.Trzy Figury kobiet oszukanych, wyrwanych przyrodzonej im zmysłowości.
A każda skierowana jest do mężczyzny, który nie wywiązuje się ze swojego podstawowego wobec kobiety zadania. Nie zespala jej z naturą. Tego mężczyznę można poniżyć jak salonowa dama z Laclosa, można go opuścić dla Afrodyte, można się nad nim litować jak bohaterka Dostojewskiego.
A swoją drogą Bocheńska to też figura. Kobieta zagłębiona w ezoterycznych i logicznych dywagacjach Platoników. Publicystka i salonowa dama, która kulturze polskiej przybliżyła i dała się poprowadzić duchowo dominikaninowi Ojcu Józefowi Marii Bocheńskiemu, temu co tradycyjnemu podziałowi nauk na dedukcyjne i indukcyjne przeciwstawił metody myślenia dedukcyjnego i redukcyjnego.
Bocheńska, salonowa dama – mówi po to by do niej mówiono, maluje by ją odmalowywać, jest opisywana z woli zatrzymania chwili. Pragnąc, jak gdzieś napisała: „dać się opanować strachowi, malować się, stroić, pogardzać po cichutku i być taka uległa, dla dobra rodziny, dzieci, dla wygody, dla godnej starości…”
Te Trzy Figury Małgorzaty towarzyszyć mi będą przez dekadę (1997-2006) w różnych wcieleniach Ogródka. Podczas pierwszej bardzo eleganckiej kolacji w Fukierze u Gesslerowej była chyba pozytywnie zaskoczona jakością spotkania w towarzystwie sernika, który z Wiednia poprzez Galicję przedarł się do Warszawy i jej nagle brutalnie konkretne pytanie: to czego chcesz ? Właściwie nie wiedziałem. Najbardziej pewnie potrzebowałem partnera. Kogoś z kim można by się sprzymierzyć i kogoś, dla kogo mój sukces czy realizacja mojej sprawy byłby także autopromocją własną.
Snuliśmy jakieś plany na huczny, połączony z paradą finał VI Ogródka. Plany, które jednocześnie promować by miały Małgorzatę jako warszawską posłankę PSLu. Wtedy po raz pierwszy pojawiłem się na Saskiej pomagając przygotować się Małgorzacie do jakiegoś promocyjnego wywiadu. I jeden z tych wywiadów zapamiętałem na życie, gdy opowiadała jak w Maroku przegrana w karty czy kości przez męża ucieka z trójką dzieci przez pustynię – do Polski. Do kraju Stanu Wojennego i przydziałowego mieszkania na Saskiej – kwaterunkowego posagu, z którego uczyniła Salon.
Z finałowych planów nic nie wyszło. Finał był już przeze mnie dobrze zaplanowany. Nasza współpraca rozwinąć się miała za rok.
Tagi: Bocheńska, Opis Obyczajów