Wpisy otagowane ‘idee’

Rozdz. CLVII – Krzyż nad Frascati

sobota, 28 sierpień 2010

Skończyło się na Frascati. To co przeczułem w Palermo. Czyli, gdyby ciągnąć te metaforę: w kurorcie pod Rzymem upadło to, co miało powstać z natchnienia jakie spadło na mnie w Stolicy Światowej Mafii. No i tego wszystkiego nie byłoby bez Polaka na Stolicy Piotrowej. W ogóle nic by nie było – albo wszystko byłoby inaczej.  Ale czy aby się napewno skończyło ? A nawet jeśli. Nawet jeśli cały ten cud dwudziestolecia był mafijnym spiskiem, którego jedynym celem było ocalenie władzy Gorbaczowa i potęgi Ameryki, dochodów Kwaśniewskiego i życia Jaruzelskiego, posady Sebastiana Lenarta i dorobku życia profesora Durko czy  Pieniążka oraz schedy dla wnuków całe życie trzęsącego portkami  Lesława M. Bartelskiego – nawet jeśli tak było to, co otrzymaliśmy w zamian ?

Piętnaście  lat niewątpliwej wolności. Może trudnej, ale realnej. I przedłużenie okresu pokoju do czasu jakiego w tym miejscu Europy nie było od początku powstania Państwa Polskiego. Od 65 lat nikt nad Wisłą nie stoi z bagnetem na broni. Czy to dobrze ?

– Szczerze mówiąc nie wiem. Dla pokolenia z którego pochodzę, pokolenia Solidarności – pokój był wartością najwyższą.  Nie mogło być inaczej po hekatombie Powstania Warszawskiego, Powstania w Gettcie, po Treblince i Oświęcimiu. Ojciec mi stale powtarzał i wypowiedział to, w czasie Kongresu Kultury Polskiej, że : „cały powojenny porządek  polityczny w Europie został ufundowany na strachu przed nową wojną. Przebieg polskiego kryzysu i sposób w jaki reagują nań wszystkie zainteresowane strony świadcz, że doszły do głosu motywy od owego strachu silniejsze.”.

Andrzej Kijowski na Kongresie Kultury Polskiej 1981 (fot.S.Olzacki)

Dla niego syptomem było objęcie stanowiska premiera Francji przez Laurenta Fabiusa urodzonego w 1946 roku.

Uważaj, powiedział mi oto pierwszy powojenny mąż stanu, który nie pamięta wojny. Dla takich jej uniknięcie może być celem deklarowanym nie będzie jednak dogmatem. Wszyscy polscy premierzy ( z wyjątkiem Jana Olszewskiego), którzy sprawowali władzę w okresie 15-lecia międzysojuszniczego lat 1990-2005 byli urodzeni w tych właśnie latach: między 1946 a 1959. Stanowiska w samorządzie biorą już urodzone w latach siedemdziesiątych – dzieci.

Te młode wilczki spragnione są krwi. Szukają upustu energii w walkach medialnych, w obmowie, w niszczeniu. Obecny porządek polityczny nie jest już podporządkowany strachowi przede nową wojną jak przez lata PRL-u  ani entuzjazmowi z odzyskaniu niepodległości – jak w latach 90’tych dwudziestego wieku. Obecny system polityczny podporządkowany jest jedynej wartości jaką jest zdobycie wpływów i władzy. Demokracja to system, w którym opresyjnego władcę zastępuje lud, który tego władcę kontroluje. Demonokracja to system, w którym wg słów profesora Zbigniewa Stawrowskiego chodzi tylko władzę.[1]. Rządzący nie skupiają się w rezultacie na trosce o dobro wspólne, nikt już nie  myśli w kategoriach pokoleniowych – wszystkie cele są doraźne i podporządkowane wyborom następującym co cztery-pięć lat.

Tama Assuańska od strony Nilu

Czym może się skończyć taka krótkowzroczność zrozumiałem nie w Polsce ani w czasie walk o to kto będzie przemawiał, a raczej kto nie będzie się zwracał do tłumów w Parku na Frascatii. Pojąłem to rok później, gdy zwiedzając Egipt dotarłem do Asuanu i popatrzyłem na wielkie jak ¾ Polski morze nazwane Jeziorem Nassera. Ten zbiornik wodny napełniano 20 lat. Przenoszono najcenniejsze zabytki, których 5 tysięcy lat nie wzruszyło. Zmieniono w rezultacie ekosferę tak dalece, że nie tylko zbiory w Egipcie odbywają się trzy razy w roku lecz nawet można kąpać się w Nilu, gdyż poniżej tamy asuańskiej – wyginęły krokodyle. A, gdyby… Gdyby jakieś nieszczęście nastąpiło i zerwało asuańską tamę. Jakiś wstrząs podziemny. Choć to nie tektoniczny teren jednak trzęsienia ziemi nawet się w Polsce zdarzają. Albo bomba szalonego terrorysty. Cały Egipt włącznie z Piramidami znika z powierzchni ziemi w bardzo krótkim czasie.

 

Tama Asuańska

Zadałem sobie pytanie czy egipscy kapłani, którzy wznieśli Piramidę Chufu, nie umieliby zbudować tamy na Nilu. Bez wąpienia – potrafili. Jednak Faraon nie myślał w skali dekady czy siedmiolecia. Faraon wiedziała, że po latach chudych tłuste są przez bogów przepisane. Faraon nie myślał o tym by dziś mu lud wiwatował. Budował groby by cywilizacja żyła.

Tama Asuańska ma za plecami spiętrzenie wód Jeziora Nassera

Śmierć to wreszcie romantyczna figura:

 

Niech szubienic drzewa

W ogrodach miejskich rosną jak szpalery,

Niech się w ogrody takie tłum wylewa

Śmiechom przyjazny, a łzom nienawistny;

Niech niańki w ogród szubienic bezlistny

Prowadzą dziatki, by tam dla zabawy

Grzebały piasek krwią męczeńską rdzawy…

Nie będę z nimi! – O zmarli Polacy,

Ja idę do was!…

Czemu zawsze gdy jeszcze jako dziecko ten tekst mówiłem miałem w oczach, w przestrzeni świata przedstawionego w poemacie –  właśnie tę estakadę nad Książęcą ?

A znam to na pamięć, gdyż – jak zauważył Jacek Trznadel[2] ten mało przytaczany i eksponowany monolog Kordiana dostrzegł z całą mocą Senior czyli  Andrzej Kijowski, cytując go w swym „Listopadowym Wieczorze”. Tak – ma rację i Trznadel: w polskiej sytuacji trzeba go wciąż czytać:

Szczęście doczesne nie będzie nam dane. Na ziemi możemy dostrzec, wymarzyć sobie tylko jego zapowiedź. Każdemu na jego skalę. Dla mnie tą zapowiedzią było te kilkadziesiąt dni ostateniego Frascati, te tłumy, ten cud. – To nie mogło trwać. Bo gdyby trwało już by nie przeżyło. Oglądalibyśmy już tylko powidoki. A tak pozostało nam wspomnienie. Pamięć, którą zanosimy do grobowaca. Zamykamy wrota. Dedykujemy napisy.

W napisach wszak cała nadzieja. Bo przecież istniejemy w słowach, które przenoszą marzenia. Festiwal dla warszawskich inteligentów jest takim samym marzeniem jak wolna Polska dla Zjednoczonej Europy. Nadzieją i wskazaniem. A także przestrogą. Dla każdego jego skala. Komuś fabryka, komuś bank, komuś prezydencki pałac –   komu innemu teatrzyk ogródkowy. Lecz to samo tyczy narodów. Dla kogoś podbój, komuś dobre żniwo, komu innemu wawelskie groby.

Dziś widzimy groby. Upadek nadziei. Po dwudziestu latach wolność już nie jest ta sama. Bohaterowie zdają się zdrajcami. Triumfują mali ludzie, którzy tylko o własne dbali interesy. To się nazywa restauracja albo kontrreformacja. Rewolucja, która sieje nowe musi jak twierdził Hegel przeżyć czas zaprzeczenia by z tezy i antytezy zrodziła się synteza. Ale to zrodzenie to walka, to wojna, to bój. Teraz właśnie trwa ta wojna. Wytaczają ją Ci co wypierają się krzyża – tym, którzy mieli na pieczy jedynie zmianę układu. Tak to wygląda. Niewinnych nie ma !

Układ jest wszakże innym słowem na system czy porządek. Porządek polityczny powinien być wieczny. I takim był porządek faraona, monarchy. Ideę porządku zanegowali romantycy. Stworzyli kategorie młodości, narodu, równości, bezinteresownej sztuki. Zmienność i oryginalność wzięły górę nad tym, co rzetelne i trwałe. Lecz ten cały „ruch” skostaniał wnet w instytucjonalnym bezruchu. Powstały parlamety i akademie, sale muzealne i związki zawodowe, powstają coraz to nowe i coraz bardziej paranoidalne zapisy –  poziomu groteski sięgające w dokumentach pisanych dziś w kilkunastu językach przez europejski parlament.

Z teatrzykiem ogródkowym walczyła karykatura biurowej Solidarności i parodia samorządu dzielnicy. Wszelkie próby utrzymania idei upodmiotowienia społeczeństwa – zwalczają dziś próbujące ukształtować się na gruzach tego wstrząsu oligarchie z opisaną klasą media polityczną na czele.

Czy się to uda ? – Nie jest to wykluczone. Ale i przesądzone też nie. Jak pisał Herbert: „teraz kiedy piszę te słowa zwolennicy ugody zdobyli pewną przewagę nad stronnictwem niezłomnych zwykłe wahanie nastrojów losy jeszcze się ważą”

Ta wojna trwa. W polityce nazywa się przeciwnika postkomuną. W przestrzeni czasu wolnego nazywam ją konfliktem z postromantycznymi instytucjami. W ideologii to walka z demonkracją, w socjologii z media polityczną klasą. To wojna o wartości. O człowieka. O publiczność.  O  przestrzeń, w której zapiszemy swoje imię, nasze trwanie. Wojna,  jakby powiedział publicysta Andrzej Urbański, która trwa ale „o której nie chcieliśmy wiedziec”.  Ta wojna po tragedii smoleńskiej nabrzmiewa. Ludzi wygnanych z Frascatii zdarzało mi się spotykać na Krakowskim Przedmieśiu manfestujacych w obronie Smoleńskiego Krzyża. To wciąż ta sama batalia. Walka o prawo wyrażania emocji zbiorowych. O terytorium. O miejsce spotkania.

Wojna o wolność Lapidarium, równość Dziekanki, braterstwo  Szwajcarskiej Doliny.  Bój o wspólnotę, w którą w moich oczach przekształcały się tłumy ściągające „ różnych stron , z róznych dróg i na nogach i bez nóg”   nad wiślaną skarpę warszawskich Ogrodów   Frascati.

Finis Coronat Opus


[1] Zbigniew Stawrowski Niemoralna demokracja, Wydawca: Ośrodek Myśli Politycznej

[2] Kordian i Horsztyński . Porządek historii literatury, s.4

Rozdz. CXXXI – Solidarność albo – prawo i sprawiedliwość.

sobota, 29 maj 2010

Jeśli ktoś wierzy w reinkarnację, a zna przy tym historię i ma wyobraźnię, niech wyobrazi sobie duszę, która przeżywszy w swoich kolejnych wcieleniach wszystkie czasy we wszystkich możliwych miejscach i na wszystkich istniejących szczeblach drabiny społecznej, wezwana została przed oblicze Najwyższej Istoty, po to by raz jeden wybrała sobie czas i miejsce doczesnego życia, w którym jej będzie najlepiej. Po nocach śnić się może jej niepojęta odpowiedź, gdy po namyśle zdecydowała: więc niech to będzie Polska we wschodniej Europie, druga połowa dwudziestego wieku. …

Rozdz. CXXX – Pokolenie Solidarności

sobota, 29 maj 2010

Nic, nowego nic / i zimą nuda taka, że…

a w sąsiedniej wsi / to pociąg wykoleił się — śpiewali gdzieś w połowie lat sześćdziesiątych Skaldowie do słów Leszka A. Moczulskiego, a Wojciech Młynarski wtórował im lansując piosenkę o Kolumbach:

„Dzieci  Kolumba,   dzieci  Kolumba  dziś już  są dawno dorosłe

Przygód nie znają, przed sobą mają drogi przetarte i proste.

Szlak wiedzie jasny,  tędy i tędy. Nikt się nie waha ni chwili.

Nawet na władne nie stać ich błędy. Starzy je dawno zrobili.”

Dokąd wiódł ten szlak, któremu pokolenie dojrzewające w Polsce w sześćdziesiątych latach XX wieku i chciałoby się przeciwstawić, i nie widziało ku temu jasnych powodów. Pewnie do naszej małej stabilizacji — jak określił epokę Różewicz. Pewnie ku temu aby Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej, co głosił dla nich właśnie sformułowany, jeden z nielicznych powszechnie przez Polaków akceptowany slogan partyjnej propagandy. …

Rozdz. CXXIX Czerwiec – czas zwycięstwa

sobota, 29 maj 2010

Na początku – w czerwcu 2005  było bardzo skromnie. Z imprezą czyli Festiwalem Artystycznym instaurowanym na Frascati  postanowiłem ruszyć nieco później niż rok wcześniej ( ci Agnieszki Boleckiej „Zimni Ogrodnicy” dali nam się nadto we znaki). Postanowiłem zatem zacząć od przypomnienia właściwie wymazywanej z historycznej pamięci Polaków daty 4 czerwca 1989 roku. Roku zwycięstwa, pamieci  pierwszch wolnych wyborów.

To niepojęte, że ten dzień nie stał się świętem narodowym, wielkim wspomnieniem narodowego zwycięstwa, bezkrwawej rewolucji, patriotycznego pojednania. Dlaczego ? …

Rozdz. LVIII – Nowe tysiąclecie

czwartek, 13 sierpień 2009
poprzedni pierwszy następny

Wybijał rok 2000, zacząłem mutować ideę Festiwalu. No i walczyć o realną zabudowę Doliny Szwajcarskiej. Przed dziewiątym konkursem, znów bezrobotny z nadzieją jedynie na dotację ogródkową skryłem się na wsi w Ołtarzach, na której wraz z moimi dziewczynkami witaliśmy trzecie tysiąclecie, dopingowaliśmy pierwszym sukcesom Małysza, studiowaliśmy Hrabiego Monte Christo. W sumie to były bardzo piękne dni. Choć oddalaliśmy się juź coraz bardziej z ich matką, która zaczynała żyć swoim własnym, jeszcze bardziej niż moje, oderwanym od realiów życiem.

Przede mną IX Konkurs. Ogródek 2000. W grudniu jeszcze dopracowywałem w PAI, z którego mnie Czabański wyrzucił.


Rozdz. XVII. Ogródek to znaczy powietrze

piątek, 10 lipiec 2009

Marzę o odtworzeniu w Warszawie przy samorządowym, a także prywatnych sponsorów wsparciu – teatru prywatnego. Teatru, który pewnie będzie po trosze i kawiarnią i wrotkarnią i telewizyjnym studiem. Teatru, który nie będzie placówką kultury lamentującą nad swym ciężkim losem lecz miejscem spotkania ludzi,  którzy chcą pogadać o interasach, poagitować politycznie, poflirtować ale także potrafią czasem spojrzeć na siebie z oddalenia i zadumać się nad kondycją człowieka, swym losem.Teatr, który nie jest zbędny jak cudze ołtarze lecz konieczny jak lusterko w kieszeni.

*                                        *                                          *

Więcej w wydaniu książkowym:

Rozdz.III Sława

środa, 8 lipiec 2009

Nie od razu to zrozumiałem. Próbowałem się bronić. Zrozumiawszy, że nigdy nie zdołam uprawiać krytyki zależnej szukałem innego zawodu. Szukałem ludzi: w radio, w telewizji, w kawiarni. I tam ich wreszcie znalazłem. Moją ogródkową wspólnotę. Miała być malutka. Tak chciała Wyborcza i radził Krzysztof Marszałek – jeden z pomocników najskuteczniejszych, który pomagał wzrastać imprezie. Wbrew powiększającej obojętności radnych przestrzegał mnie zawsze przed podwyższaniem skali. Przed marzeniami owszem ale również przed przecenieneim własnych możliwośi. – „Niech ręka boska broni tradycji Teatru Ogródkowego przed przekształceniem w to, o czym przed chwilą Andrzeju wspominałeś, mówiąc o budowaniu jakiegoś gmachu, jakiegoś podniosłego miejsca. Dopóki to będzie lekkie, dopóty będzie wspaniałe i piękne.” – Inaczej, już po największych sukcesach, które ( przynajmniej na razie) teatr ten pogrzebią wypowie to w listopadzie 2006 Jacek Sieradzki. ….

Więcej w wydaniu książkowym:

Rozdz. I: Teatr to znaczy widzenie

niedziela, 28 czerwiec 2009

“Piszę te słowa po przełomie sierpniowym, na początku burzliwego 1981 roku. Ileż bym chciał dodać, ileż zjawisk odsłania swoje nowe oblicze. Ale nie zrobię już tutaj tego. Tej pracy istotnie nie można poprawiać. Ona jest, czym jest: świadectwem mojego wzrastania, zwierciadłem poglądów kształtujących się w drugiej połowie lat siedemdziesiątych i tworem wprawiającego się pióra. Jeśli jest warta lektury, niech idzie do ludzi. I – niech nie wraca więcej.”

Od chwili, kiedy napisałem tamte słowa minęło równo ćwierć wieku. Prawie 10 lat solidarnościowego karnawału, Stanu Wojennego i wychodzenia przezeń mimo kantów Okrągłego Stołu. No i piętnaście lat epoki, którą godzi się nazwać Piętnastoleciem Międzysojuszniczym, a może godniej Okresem III Rzeczypospolitej.

Bo, ten dramat, który przychodzi odsłonić pod koniec życia spinając jego doświadczenia klamrą z chwytem, którym przed laty życie za grzywę brałem – będzie pewnie Zarysu Teorii Instrumentalnej Teorii Teatru – lustrzanym odbiciem. Chwyt Teatralny, tamta „Praca o teatrze stała się poniekąd – jak ćwierć wieku temu pisałem – rozprawą o dramacie, w części o propagandzie, edukacji, psychologii społecznej.” Po trosze: Ogólną Teorią Wszystkiego.

Tu chcę opowiedzieć życie razem niezwykle bezpieczne, pasjonujące, pełne doświadczeń naukowego klerka, pół-emigranta na paryskim bruku myślącego o karierze, nauczyciela akademickiego i podziemnego konspiratora, nieoczekiwanie dziennikarza poczytnej prasy, a nawet przez czas jakiś telewizyjnego publicysty, którego żywe programy oglądały miliony ludzi, działacza samorządowego – prawie polityka, a wreszcie, a może przez cały czas antreprenera, człowieka, którego głównym celem, próżnością, pasją było: stawanie wobec innych, zwracanie na siebie uwagi po to, by zapośredniczywszy emocję zbiorową w obserwatorach doznać tego niezwykłego uczucia podniecenia, nieomal lotu, szczęścia którego istnienie przeczuwałem, którego doznanie wydawało mi się nadzieją, o którym wiem, że zdarzyć się może najwyżej raz, kilka razy w życiu, ale przecież bywało, uciekało, wraca i ciągle wierzę, że jeszcze mnie ogarnie poczucie jedności, bycia potrzebnym, służenia wspólnocie: słowem – kreowania teatru spotkania, które jednoczy i leczy wszystkich wyznawców boskiego Dionizosa i Asklepiosa, co poprzez teatr dawał przybyłym do Epidauros radość i zdrowie.

Więcej w wydaniu książkowym: