Tego nie wiedziałem: że Frascati, że swobodna zabawa, że spotkanie na wolnym powietrzu – to dla Gazety Wyborczej i jak akolitów nie jest sprawa wolności zgromadzeń ani nawet igrzysk lecz znaczy – niepłacony lunch czyli – podejrzaną kasą. …
Wpisy otagowane ‘Hanuszkiewicz’
Rozdz.CXXXVI – Lunche w Ogrodach Frascati
sobota, 3 lipiec 2010Rozdz.XCVI – Edyta Jungowska – czyli Vox Populi
środa, 11 listopad 2009Myślałem, myślałem, w końcu – wymyśliłem. Najpierw miałem trochę szczęścia. Spotkawszy na Starówce moją byłą studentkę ze szkoły teatralnej Edytę Jungowską bez większego trudu udało mi się ją naciągnąć na udział w jury i występ z koncertem w finale. Edyta ma w repertuarze wyreżyserowany przez Rafała Sabarę spektakl muzyczny pt. Gotujący się pies. Dogadaliśmy się łatwo. Edyta to świetna dziewczyna. Pamiętam ją z zajęć estetyki, które prowadziłem w Szkole
Teatralnej. Była tak inteligentna, że wydawało się, iż nawet umysł może zablokować (co często się zdarza) emocję aktorską. Edyta jest jednak typem neurotycznym funkcjonującym na bardzo wysokim diapazonie emocji. Poznał się na niej Adam Hanuszkiewicz, do którego, gdy pozyskał po Cybulskim dyrekcję warszawskiego Teatru Nowego trafiła znaczna część moich studentów z jej roku roku. W czasie, gdy Adam przebywał na zesłaniu w Łodzi w latach 1983-1988 serdecznie opowiadałem im o jego teatrze. A wśród wychowanków warszawskiej teatrologii ukształtowanych przez nienawidzącej go serdecznie i niszczącej w “Polityce” przez lata Marty Fik – nie było to czymś typowym. W warszawskim „Nowym” przekształconym z tuwimowskiego jeszcze „Ludowego” ( dziś hipermarket Carrefoura !!!) przy Puławskiej, po pojwanieniu się Adama w sezonie 1989 w znacznej mierze chyba z mojej inspiracji zatrudniki się : Beata Bandurska, Paweł Wodziński, Robert Tondera, także – Edyta.
Rozdz. XCV – Zosia Kucówna – czyli Przyjaciele
wtorek, 10 listopad 2009Zosia Kucówna – czyli Przyjaciele, Opis obyczajów…r. XCV
Zgłoszeń nie brakowało. I pieniędzy było nie mało. Nawet sporo. Nie tyle jednak co przed rokiem, który po szaleństwie codziennych imprez X KTO – pozostawił mnie z długami, a do Doliny i tak żadnego nie przyciągnął inwestora. No i środki te jak zwykle pojawiły się strasznie późno. Były też ściśle ukierunkowane. Ani koszta obsługi księgowej, ani lokalu, telefonu, wszystkich mediów czy biura nie mogły być z dotacji pokrywane. Nie wspomnę już o własnej płacy. Gdyż po raz kolejny straciwszy posadę i ja i moje dzieci powinniśmy się znaleźć na pełnym utrzymaniu ogródka.
O powtórzeniu permanentnych letnich zdarzeń nie mogło już być mowy. Krzysztof Marszałek uzależniał zaś dotację od powrotu do wyremontowanego przezeń (czyli ze środków Gminy Centrum) – Lapidarium. Po raz kolejny trzeba więc było szukać nowej formuły festiwalu. Festiwalu, który w swych początkach stał siłą mediów i autorytetem jury. Media w odwrocie. Autorytety – też coraz bardziej podejrzane.
Nigdy nie wyartykułowałem mojej prestensji. Zawodu. Może nadwrażliwości – nie wiem.
Rozdz.LXXIII – Rok Lwa czyli GTW
piątek, 4 wrzesień 2009
Rozdział XLI. Adama Hanuszkiewicza klasyczna awangarda
sobota, 25 lipiec 2009Nie można recytować Inwokacji z „Pana Tadeusza” tak samo jak się nie da „ładnie” zmówić Modlitwy Pańskiej. Więc wystawiając Pana Tadeusza w Teatrze Narodowym kazał Hanuszkiewicz zespołowi wypowiadać słowa skierowane do „Panny Świętej, co jasnej broni Częstochowy”, tonem chóralnie powtarzanej modlitwy. Nie było to pierwsze takie, intonacyjne „zagranie”. Podobnie zachował się wprowadzając do „Dziadów” inscenizowanych w Teatrze Małym w 1979 roku fragmenty „Ustępu” III części nucone w melodyce mszalnego kantora.
Asystowalem przy tym spektaklu. Moim zadaniem było zbieranie latających kartek tworzonego między widownią, a sceną egzemplarza i układanie ich w całość.
Więcej w wydaniu książkowym:
Rozdział XL. Narodowy
piątek, 24 lipiec 2009Moje teatralne życie zaczęło się w Teatrze Narodowym w okresie dyrekcji Kazimierza Dejmka. „Akademia Pana Kleksa” latająca pod sufitem, a potem Holoubek z prześliczną Marią Wachowiak
w Ryszardzie II Szekspira i w roli Przełęckiego w „Przepióreczce” Żeromskiego i jeszcze Mizantrop.
Tu zaczął się teatr, który trwał aż do marca 1968 roku – do „Dziadów”.
Byłem na tym słynnym przedstawieniu razem z ojcem w połowie listopada 1967 roku. Miałem 13 lat. Zapamiętałem improwizację Holoubka, anioły Stopki no i oczywiście Salon warszawski z tym słynnym:
“Nie dziw, że nas tu przeklinają,
Wszak to już mija wiek,
Jak z Moskwy w Polskę nasyłają
Samych łajdaków stek.”
Istotnie wypowiadanym z proscenium, rzuconym na jakiś podatny grunt Sali, która podchwytywała te słowa, oklaskiwała – doznawała częstego w historii polskiego teatru zbiorowego katharsis znanego choćby z wystawień Halki, z pieśnią Matko Moja Miła, gdzie wszyscy wiedzieli, że „Matka” to znaczy „Polska”.
Tak, wtedy poczułem po raz pierwszy siłę teatru, ale potem zrozumiałem, że to – zapośredniczenie emocji zbiorowej nie musi być koniecznie patriotyczne. Może mieć korzenie religijne, moralne, środowiskowe.