Rozdz. CI – Pysk w pysk z Oleksym czyli brukselskie Waterloo

17 listopada 2009

poprzedni pierwszy następny

Z Lille  do Brukseli nie jest zbyt daleko. Ledwie sto kilometrów. Szybkim pociągiem pół, samochodem niespełna godzina jazdy. Na umówione za Zbigniewem Łupiną przybyłem punktualnie. Choć rue du Croissant dobrze ukryta.


Rozdz. C – Palant na Palatynacie

16 listopada 2009

poprzedni pierwszy następny

Palant na Palatynacie, Opis obyczajów w 15 leciu.., r. C

Szaleństwo ? Amatorszczyzna ? Heroizm ? Czy mam tłumaczyć, że właściwie to na tę podróż nie było mnie stać ? A już z pewnością na noclegi. Załadowawszy samochód materiałami reklamowymi, pięknie oprawioną książeczką z projektem w wielu egzmplarzach ruszyłem stawić czoła brukselskiej biurokracji, unijnej anonimowości procedur. Ruszyłem jak to w moim zwyczaju bardzo późną nocą. I … zaczęło się od gumy, którą w ulewym deszczu złapałem gdzieś pod Poznaniem. Właściwie nie gumy lecz felgi, bo nie wytrzymała jakości pseudo autostrady na odcinku między Koninem a Poznaniem. Oponę zmieniłem w ulewie. Potem wyremontowałem felgę, gdzieś za Poznaniem w drodze do Świecka, poczułem upiorne zmęczenie. Był biały dzień, prawie południe, droga koszmarna, żadnego hotelu w okolicy. Zjechałem gdzieś w rżysko i zapadłem w drzemkę. Pamiętam, że zbudził mnie telefon komórkowy. Bodaj czy to nie dzwoniła Monika Świtaj. Odpowiadałem światowo, że właśnie jadę do Brukseli. Zmierzałem.


Rozdz. XCIX – Dionizje czyli z Jurkiem Derflem w saunie

15 listopada 2009

poprzedni pierwszy następny

To był w sumie bardzo miły sezon. Nawet nie szaleńczo pracowity. Repertuar ułożywszy z wyprzedzeniem, mając Kasię Synowiec do pomocy mogłem sporo czasu wakacyjnego spędzić z moimi dziewczynkami ( Kamka miała właśnie 11, Emka 9 lat ) – w naszych podlaskich Ołtarzach-Gołaczach. W Warszawie zjawiałem się w sobotę. Czasem dopiero w niedzielę. Miałem czas by skserować w VERSO  u otwartego w piątek, świątek i niedzielę pana Pluteckiego bieżące programy.


Rozdz.XCVIII – Górka i Machnicki czyli Unia Ogródkowa

13 listopada 2009

poprzedni pierwszy następny

Machnicki i Górka czyli – Unia Ogródkowa, Opis…r.XCVIII


Rozdz. XCVII – Zbyszko Rymarz i czas piosenek

12 listopada 2009

poprzedni pierwszy następny

Znudził mi się już serdecznie, banalnie prosty by nie powiedzieć siermiężny, spisany na melodię “Bo piwo lwowski” Hymn Teatrów Ogródkowych napisany jeszcze w Dziekance.

Posłuchaj jak śpiewają Stanisław Górka i Wojciech Machnicki.

Akompaniament – Zbigniew Rymarz

Hymn

Dziś do ogródka, zbiegła się trzódka

Z całego kraju teatralnych scen.

Tu polskie piwo, ważymy żywo.

Kto tego nie wie nie wie czy to sen.

Ref. (bis)


Rozdz.XCVI – Edyta Jungowska – czyli Vox Populi

11 listopada 2009

poprzedni pierwszy następny

Myślałem, myślałem, w końcu – wymyśliłem. Najpierw miałem trochę szczęścia. Spotkawszy na Starówce moją byłą studentkę ze szkoły teatralnej Edytę Jungowską bez większego trudu udało mi się ją naciągnąć na udział w jury i występ z koncertem w finale. Edyta ma w repertuarze wyreżyserowany przez Rafała Sabarę spektakl muzyczny pt. Gotujący się pies. Dogadaliśmy się łatwo. Edyta to świetna dziewczyna. Pamiętam ją z zajęć estetyki, które prowadziłem w Szkole

NewsweekTeatralnej. Była tak inteligentna, że wydawało się, iż nawet umysł może zablokować (co często się zdarza) emocję aktorską. Edyta jest jednak typem neurotycznym funkcjonującym na bardzo wysokim  diapazonie emocji. Poznał się na niej Adam Hanuszkiewicz, do którego, gdy pozyskał po Cybulskim dyrekcję warszawskiego Teatru Nowego trafiła znaczna część moich studentów z jej roku roku. W czasie, gdy Adam przebywał na zesłaniu w Łodzi w latach 1983-1988 serdecznie opowiadałem im o jego teatrze. A wśród wychowanków warszawskiej teatrologii ukształtowanych przez nienawidzącej go serdecznie i niszczącej w “Polityce” przez lata Marty Fik – nie było to czymś typowym. W warszawskim „Nowym” przekształconym z tuwimowskiego jeszcze „Ludowego” ( dziś hipermarket Carrefoura !!!) przy Puławskiej, po pojwanieniu się Adama w sezonie 1989  w znacznej mierze chyba z mojej inspiracji zatrudniki się : Beata Bandurska, Paweł Wodziński, Robert Tondera, także –  Edyta.


Rozdz. XCV – Zosia Kucówna – czyli Przyjaciele

10 listopada 2009

poprzedni pierwszy następny

Zosia Kucówna – czyli Przyjaciele, Opis obyczajów…r. XCV

Zgłoszeń nie brakowało. I pieniędzy było nie mało. Nawet sporo. Nie tyle jednak co przed rokiem, który po szaleństwie codziennych imprez X KTO –  pozostawił mnie z długami, a do Doliny i tak żadnego nie przyciągnął inwestora. No i środki te jak zwykle pojawiły się strasznie późno. Były też ściśle ukierunkowane. Ani koszta obsługi księgowej, ani lokalu, telefonu, wszystkich mediów czy biura nie mogły być z  dotacji pokrywane. Nie wspomnę już o własnej płacy. Gdyż po raz kolejny straciwszy posadę i ja i moje dzieci powinniśmy się znaleźć na pełnym utrzymaniu ogródka.

O powtórzeniu permanentnych letnich zdarzeń nie mogło już być mowy. Krzysztof Marszałek uzależniał zaś dotację od powrotu do  wyremontowanego przezeń (czyli ze środków Gminy Centrum) – Lapidarium. Po raz kolejny trzeba więc było szukać nowej formuły festiwalu.  Festiwalu, który w swych początkach stał siłą mediów i autorytetem jury. Media w odwrocie. Autorytety – też coraz bardziej podejrzane.

Nigdy nie wyartykułowałem mojej prestensji. Zawodu. Może nadwrażliwości – nie wiem. Kiedy jednak po VII KTO na Mariensztacie opuściło mnie całe jury pod wodzą Cywińskiej ( która jednak wraz z Maciejem Wojtyszko nadal firmowała moją Fundację), okazało się, że w szczególności wybitniejsi młodsi aktorzy nie byli już do zdobycia na cały sezon w każdy letni poniedziałek. Powód był prosty – zwiększyła się oferta serialowa często latem kręconych polskich telenowel. Musiałem więc zwrócić się do starszych – z moszczącą się właśnie w Akademii Teatralnej, a znaną od lat Zosią Kucówną na czele. Do Jury zaprosiłem też Barbarę Borys- Damięcką.

D.Wyżyńska, (K.Marszałek), B.Bors-Damięcka, (Z.Kucówna), A.Kilian

D.Wyżyńska, (K.Marszałek), B.Borys-Damięcka, (Z.Kucówna), A.Kilian

Zaproszenie Basi było – nie ma co kryć – aktem swoistego konformizmu z mojej strony. Odejście Jury z Cywińską, Malajkatem, Konicem, Sieradzkim, Wojtyszką po Mariensztacie, było znakiem, że niepostrzeżenie nawet dla samego siebie zacząłem się oddalać się od „naszej” elitarnej, kultury  „wybiórczej” . VII KTO na Mariensztacie biło rekordy frekwencji, jednak stracił charakter azylu dla wtajemniczonych. Jeszcze nie do końca to sobie uświadamiając zaczynałem wszak poszukiwania organicznie obcej powojennym elitom z partyjnego przydziału (choćby praw do zameldowania w Warszawie) –  autentycznej, dalekiej „klerkom” i „dark roomom” autentycznej inteligencji polskiej.

Elitom z Krakowskiego Przedmieścia, które mnie dotąd wspierały przestało się zatem podobać i  to miejsce i festynowa aura, jaka tam zaczynała się  tworzyć.

Mnie zaś nie spodobał się triumf SLD wracającego z Markiem Rasińskim do władzy. Był to jednak triumf demokratyczny. A, że właśnie „demokratycznie” ( jakby powiedział Wałęsa) podziękowawszy Damięckiej za służbę w TV ofiarowano jej teraz bliski Dolinie Szwajcarskiej „Teatr Syrena” więc i ja “demokratycznie” zaryzykowałem się z nią zbratać.

Współpraca z Basią była formą wyciągnięcia ręki z mojej strony ponad środowiskowe podziały. I wyciągnięcia jej po wsparcie. Wsparcie wszelakie: osobiste, ekonomiczne, organizacyjne. Tylko to pierwsze otrzymałem. Na jakąkolwiek inną pomoc nie mogłem już liczyć. Ale też nadmiernych złudzeń nie miałem.

Zosia i mój Kali w maju 1973 w Domu Aktora w Skolimowie

Zosia i mój Kali w maju 1973 w Domu Aktora w Skolimowie

Co innego Zośka, którą znałem lat trzydzieści bez mała.  Zosia ciepła, wrażliwa, domowa. Widzę ją wśród włóczek w ich mieszkaniu w Alei I Armii LWP, dziś znowu aleją Szucha nazwanej. To było w roku ’73, roku mojej matury, inicjacji, zdawaniu do Szkoły Teatralnej. Mieszkanie przy Szucha, w którym mieszkała ze swym ówczesnym mężem i dyrektorem – Adamem Hanuszkiewiczem było ogromne.

Pozyskali je jakoś za wczesnego Gierka. W tym samym czasie Senior sprowadził w bonach dolarowych nagrodę Jurzykowskiego, która umożliwiła rodzicom zmienić mieszkanie przy Armii Ludowej na apartamencik przy Jaworzyńskiej.

Wszyscy się urządzali: Hanuszkiewiczowie przeprowadzali się ze skromnej kawalerki na Solcu na wspomniane Salony przy Szucha. Zaprzyjaźnieni z nimi, a i coraz bardziej z moimi rodzicami Jarek Marek i Ewa Rymkiewiczowa przyjmująca w Narodowym pod komendą J.S.Sito stanowisko sekretarza literackiego wili sobie gniazdko na Podwalu po przenosinach z Łodzi.

Tak zapamiętałem te moje szesnastoletnie czasy gierkowskiej prosperity. Rysowanie planów mieszkań. Wizyty w „Desie” na Staromiejskim Rynku. Przeprowadzki i remonty wykonywane siłami rzemieślników Teatru Narodowego. Pan Modzelewski – tapicer obijał ściany materiałami, Dobroński szył garnitury. Cóż, bawili się, dorabiali, cieszyli. Choć z zupełnie innych źródeł płynęły ich dochody. Hanuszkiewiczowie dostawali wszystko za lojalność wobec czerwonych. Seniora wspierał Zachód za to, że godnie trwał w oporze. Czuło się jednak w latach siedemdziesiątych zmianę atmosfery. Czuło narastającą potrzebę solidarności.

Pewnie dlatego Senior, któremu nie było wolno po marcu 68 roku publikować pod nazwiskiem zdecydował się podać rękę Adamowi, a przeto i jego w końcu poślubionej ( po rozwodzie z Rysiówną) Zosi Kucównie. Uczynił to pod  czytelnym dla całego środowiska pseudonimem „Dedal” publikując w „Twórczości” pochlebną i zdejmującą z Hanuszkiewicza odium kolaboranta, recenzję z Kordiana, w którym Kucia zagrała z Andrzejem Nardellim Laurę. [1]

Adam Hanuszkiewicz - Skolimów 1973

Adam Hanuszkiewicz – Skolimów 1973

Andrzej Kijowski Senior - 1973 ( Skolimów)

Andrzej Kijowski Senior – 1973 ( Skolimów)

Wyglądało to na przyjaźń. Nawet na opiekę. Dowiedziawszy, że matka moja pragnąc wyjechać do ojca do Stanów ,w momencie, gdy ja miałem zdawać maturę za nic nie chce samotnie pozostawić mnie w mieszkaniu, zaś ja się młodzieńczo buntuję przed pomysłami pozostawienia mnie – już pełnoletniego –pod opieką lekko już zesklerociałej babci: Zosia i Adam ofiarowali moim rodzicom i mnie bym przeniósł się do nich i skończył szkołę pod ich opieką. Skusiła mnie ta oferta. Lubiłem ich oboje, a ponadto byli to bardzo znani i ciekawi ludzie.

Zosia wprawdzie najwięcej czasu zawsze spędzała z kobietami: panią Anną Orłowska, którą poznała śledząc losy Heleny Poświatowskiej, koleżankami z teatru, młodymi dziewczętami z Agatką Tuszyńską na czele. Ale wydawało mi się, że i dla mnie ma trochę uwagi. Uważnie obserwowała moje stosunki z rodzicami. Szczególnie napięte od zawsze relacje z matką.

Co się stało potem ? Dotyczy to Zosi, Julci Hartwig, Rymkiewiczów. Wszyscy poodsuwali się po wczesnej śmierci Seniora ( w ’85 roku nie miał 57 lat!) od mojej matki. Temu się nie dziwię. Ale to odium, a może i wieść o naszych coraz gorszych stosunkach przeniosła się w jakiejś mierze na mnie. Pozbawiony świadomie przez uciekających z Krakowa rodziców krewnych,  skazany na zastępczą rodzinę tych: Międzyrzeckich, Rymkiewiczów, Kazimierzów Brandysów, jeszcze Herbertów no i Hanuszkiewiczów – zostałem po śmierci Ojca osierocony i … jakoś naznaczony. Czułem jak odsuwają się ode mnie.

Od czegoś więcej ? – Od mojej wiedzy ? Pamięci siły Ojcowskiej diagnozy ? – Nie wiem. Wiem, że w każdej próbie publicznego zaistnienia po roku ‘89 czułem się odosobniony. W oczach ludzi, których szanowałem z  Kucówną na czele dostrzegałem, co najwyżej obojętność lub – tak nieprzyjemnie po niefortunnym występie Strzałów z Aurory – zademonstrowaną przez  Zośkę  – dezaprobatę.

Pierwszy raz –  poszło o werdykt. Powiedzmy: nie do końca przemyślany. Panie (Kucówna, Borys-Damięcka, Wyżyńska przy cichym udziale Adama Kiliana) postanowiły bowiem nagrodzić Małą Ogródkową Nagrodą Teatralną – 5 tys. zł warszawski kabaret „Strzały z Aurory” za spektakl „Kompendium wiedzy ogólnej z zakresu kabaretu amatorskiego” według tekstu i w reżyserii Tomasza Jachimka.

Jury z Kucówną

D.Wyżyńska, B.Borys-Damięcka, Z.Kucówna, A.Kilian, oraz niżej M. Bocheńska z córka Majką po jej prawej

Spektakl jak uzasadniano:  przygotowany przez – jak sami o sobie mówią – „kabaret amatorski” zagrano z wdziękiem, świeżością i autoironią. „Strzały z Aurory” w swoim skromnym, acz nie pozbawionym poczucia humoru przedstawieniu, poszukiwały odpowiedzi na pytanie: co to jest kabaret”. Mówiąc szczerze troszkę mnie ten werdykt zdziwił, bo kabaret średniawy ( jak się z czasem okazało dostosowany do poziomu późniejszych widzów TVN-owskiego „Szkła Kontaktowego), ale skoro tak, to zaprosiłem ich do finału prosząc by w tym dniu uroczystym, w którym nie było już czasu na powtórzenie nagrodzonego spektaklu, przygotowali jakiś skrót. Taki “The best of…Aurora”. – W sumie Jachimek i jego koledzy zaprezentowali po prostu nowy dużo słabszy program i niestety wybór ten odsłonił średniość gustu kolegi Jachimka i jego kompanów. Wyszło marnie w finale. Reakcja Kucówny z Damięcką w tle przekroczyła jednak znacznie granice dobrych tetralnych obyczajów. Zamiast skomentować to drobne w końcu nieporozumienie z cicha – wywaliły publiczną kupę. Kucówna powiedziała coś przy wręczaniu nagród i do telewizji. Damięcka dowaliła mi w Wyborczej: “Wystąpił również laureat Małej Nagrody Ogródkowej – kabaret Strzały z Aurory, który zaprezentował zupełnie inny program niż ten nagrodzony przez jury.

– Żałuję, że organizator zgodził się na inny program koncertu laureatów. Nie nagrodzilibyśmy dzisiejszego przedstawienia – skomentowała Barbara Borys-Damięcka”. [Gazeta Stołeczna z dnia 2000/08/29, str. 3].

No ale po Borys-Damięckiej, czystej SLD-ówce (dziś Senator  PO), członkini komitetu wyborczego Kwaśniewskiego, osobie która tworzyła TVPOLONIĘ jako odpowiedź na moją POLONIĘ 1 – lojalności nigdy się nie spodziewałem.

Co się jednak tej Zosi stało? Taka była niegdyś serdeczna, prosta, kochana. Świetna aktorka, choć dziś – jako, że od czasu jeszcze PRLowskich “Dziewcząt z Nowolipek” (Bronka) – nie występuje w kinie ani w serialach – nieco mniej już pamiętana. Zafunkcjonowała jednak, po rozstaniu z Adamem Hanuszkiewiczem bestsellerowymi książkami: Zatrzymać czas (1990), Zdarzenia potoczne (1994), Zapach szminki (2000).

Dość trudno było mi ją namówić do udziału w jury i przez cały czas naszych kontaktów ciążyło na nich jakieś napięcie. W ogóle, odkąd na początku mijającego 15 lecia wymknąłem się ze Szkoły Teatralnej, pozwoliłem utożsamić z „Tygodnikiem Solidarność” Kaczyńskich, potem telewizją Grauso i Chojeckiego, czułem na sobie spojrzenie niechęci. Szczególnie większości dawnych przyjaciół mego nieżyjącego od ’85 roku ojca. Jakbym naruszał jakiś niepisany zakaz chcąc czegoś więcej niż możliwości pisania ( bez prawa do etatu) w „Dialogu” czy „Twórczości”, wygłaszania felietonów kulturalnych w Radio, czy wykładaniu estetyki teatru w Szkole Teatralnej.

W oczach Adama Michnika, Julii Hartwig, Zosi Kucówny dostrzegałem jakąś dezaprobatę dla mojej aktywności. Dla tego samozwańczego pragnienia bycia ważnym. Spełnienia się poprzez bycie wśród ludzi, poprzez poszukiwanie takich, którym okażę się potrzebny, którzy i mnie dostarczą tego poczucia, którym tak szczyci się  Zosia – dowartościowania.

Czy nie chodzi przypadkiem o to, kto nas dowartościowuje i pod jakimi warunkami ?

Zofia Kucówna

Zofia Kucówna

Zofia  Kucówna  – co by nie mówić to wszakże (abstrahując od talentu) pieszczoszka komunistycznych propagandystów. Laureatka „Złotego Ekranu” za rok 1968 i 1969 –  nagrody przyznawanej przez zdecydownie moczarowskie pismo “Ekran”. W tym samym,  1969 – Nagrody Komitetu ds. Radia i Telewizji za twórczość radiową i telewizyjną za rok 1968. W 1970 – Odznaczona Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. W 1971 otrzymała – Nagrodę Ministra Kultury i Sztuki za twórczość artystyczną, II stopnia za osiągnięcia aktorskie w teatrze oraz teatrze telewizji. W 1974 – Nagrodę  Komitetu ds. Radia i Telewizji za rolę w „Opowieściach mojej żony”, w 1974 –  nagrodę m. st. Warszawy. W 1975 – Odznaczenie – medal 30-lecia. W 1977 – Odznaczenie: „Za zasługi dla Warszawy”. W 1978 Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski. Wreszcie w 1998 – otrzymała z rąk Aleksandra Kwaśniewskiego tytuł naukowy profesora, a także – z tych samych, nagradzających całem swe zaplecze polityczne rąk –  Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski. Żeby nie pomylić skali  – nie są to apanaże ani Mai Komorowskiej,  ani Haliny Mikołajskiej…

Czyżby więc stale była między nami jakaś nieoznaczona granica ? Zbliżano się do mnie, gdy wydawało się, że tacy jak ja zaczną coś znaczyć w Polsce. Wskazywano drzwi, gdy po raz kolejny pragmatyzm tak przez Jarosława Kaczyńskiego – może najdelikatniej nazwanych – “łże elit” triumfował. Gdy porozumiewano się ponad podziałami, a Komandoria przyznana Zosi w III RP  w roku 1998 roku przez słynnego ze swej towarzyskiej polityki orderowej Aleksandra Kwaśniewskiego, stawała się naturalną kontynuatorką: Krzyża Oficerskiego otrzymanego z rąk jakiegoś Tejchmy czy Jabłońskiego 20 lat wcześniej …

Po odejściu Kucówny z jury za gwiazdę w jubileuszowym X KTO robił już jedynie świeżo pozyskujący dzięki „Plebanii” telewizyjną popularność – Staszek Górka. Teraz, a nadchodzi konkurs XI – nawet Staszek był już zbyt zajęty by znaleźć czas na sędziowanie. Szukałem więc dalej.

CDN

Edyta Jungowska – czyli Vox Populi, Opis Obyczajów.. r. XCVI


[1] Kordian Dziecko, [w:] Rytuały Oglądania, Gdańsk 2005, s.322-327

Rozdz. XCIV – Mokrosińska – czyli Ciotka Rewolucji

8 listopada 2009

pierwszy poprzedni następny

Mokrosińska – czyli  Ciotka Rewolucji, r. XLIV

Z Krysią Mokrosińską było prościej. Pierwszy raz zaiskrzyło między nami, już po trzech miesiącach mojej pracy.W dużej mierze polegała ona na kontynowaniu redakcji świetnie rozpoczętej przez Goszczyńskiego strony internetowej. Pani prezes odkryła ze zdumieniem, że na archiwalnych stronach Centrum znajdują się teksty pana Goszczyńskiego, wywiady, których udzielał jako dyrektor CMWP włącznie z tymi, w których broni się przed stawianymi mu przez Zarząd SDP zarzutami.

Krystyna Mokrosińska w CMWP

Krystyna Mokrosińska w CMWP


Rozdz. XCIII – Stefan Bratkowski czyli nieprzyzwoitość

7 listopada 2009

Poprzedni Pierwszy   Następny

Najprościej było by powiedzieć, że stałem się pierwszą ofiarą afery Rywina, od której genesis, czyli  15 lipca 2002 (nb. daty mych 48 urodzin)  dzielą nas w momencie poznania panny Kasi –  jeszcze jakieś dwa miesiące. Powody są jednak prostsze i mają osadzenie w etyce.

Dyrektorem Centrum Monitoringu zostałem po wyjeździe Joli Kessler, której SDP powierzyło tę funkcję po odwołaniu ze stanowiska Andrzeja Goszczyńskiego.

Andrzej Goszczyński (1957 - 2006)
Andrzej Goszczyński (1957 – 2006)

Ten stosunkowo młody jeszcze lecz ciężko i nieuleczalnie chory dziennikarz i ekspert w dziedzinie wolności słowa, przy ogromnym udziale profesora Andrzeja Rzeplińskiego z Fundacji Helsińskiej – instytucję stworzył i wyposażył w spore środki uzyskane głównie z zagranicznych fundacji COLPI  oraz Sorosa. Panowie powołali też Radę Programową, która działając jednakowoż pod auspicjami biednego naonczas jak mysz kościelna Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich ( czyli tych, co w odróżnienie od SDP-RP a wcześniej …SD-PRL nie złożyli w stanie wojennym deklaracji lojalności) prowadziła swoją i nie do końca zgodną ze stanowiskiem Stowarzyszenia politykę w sprawie projektu ustawa O dostępie do informacji. Jak już wspominałem Goszczyński lansował dyskusyjny projekt powołania funkcji Rzecznika Dostępu do Informacji, na które to stanowisko profesor Rzepliński ( nb. późniejszy kandydat na rzecznika praw obywatelskich) miał sporą ochotę? Wszystko to nie koniecznie podobało się Zarządowi SDP.

Konflikt jak konflikt. Rzecz w demokratycznym kraju normalna.  Goszczyński jednak drażnił, gdyż przy skutecznej pomocy Rzeplińskiego umiał zdobywać pieniądze. No i umiał się promować. W latach 1996 – 2001 o CMWP było głośniej i działało ono zdecydowanie skuteczniej od stetryczałego Stowarzyszenia Dziennikarzy Przyzwoitych, jak tę organizacje jej honorowy prezes Stefan Bratkowki  lubił nazywać.

Można było współpracować. Goszczyńskiemu oczywiście było potrzebne Stowarzyszenie ze swoją marką. Stowarzyszenie mogło korzystać z pasji człowieka, który bez reszty poświęcił się swojej sprawie. To się jednak nie mieści w polskim obyczaju. Tu każdy sobie, a główną motywacją jest – zawiść. Znowu trzeba zacytować mistrza Młynarskiego:

„ Ja to zwłaszcza się oburzam,

Szajba skręca moją kibić

Kiedy widzę ludzi, którzy

Jak to mówią, chcą się wybić.

Kiedy zauważam to

cały chodzę – o ! […]


Dodam jeszcze fakt istotny,

Że z tą szajbą, że z ta zadrą

Nie pałętam się samotny.

My tworzymy zwarte kadry

Wspólna szajba nas jednoczy.

Wspólny cel niezmiennie świeci.

A niech tylko kto wyskoczy –

my go zaraz – sami wiecie…

Czasem dłużej ktoś wyskoczy

trudno dopaść go – Heroda !

Lecz przy dobrej woli krzynie

Zawsze znajdzie się metoda…

Summa summarum – Andrzej Goszczyński został przez Zarząd Organizacji, w której imieniu skutecznie o środki występował odwołany. To z trudem ale można zrozumieć. Później jednak oczerniano go, obmawiano w sposób w moim przekonaniu wysoce niesprawiedliwy. Prosta zawiść wobec człowieka instytucji motywowała Krystyną Mokrosińską pełniącą funkcje Prezesa i Stefanem Bratkowskim, uważającym siebie za najwyższy autorytet moralny w tym kraju.

Powołana na miejsce Goszczyńskiego Jola Kessler poprosiła mnie o zastępstwo wiedząc, że mam pojęcie zarówno o księgowości jak i o Internecie, wiem co to promocja – słowem w swoim ogródku nawykłem tak samo działać jak pan Andrzej w swoim Centrum. Początkowo jako zastępca Joli,  później, gdy wyjechała na placówkę do Berna już jako szef, punkt po punkcie z narastającym szacunkiem oglądałem efekty pracy tego wspaniałego człowieka. Oczywiście było tam trochę bałaganu. Nawet księgowe błędy czy nieformalności na jakie bym sobie nie pozwolił. No tak ale ja miałem już za sobą obcowanie z machiną urzędniczą zbiurokratyzowanego samorządu.  Tu wszystko robiono w dobrej wierze. Ale nie wypłacono sobie ani jednej nieuczciwie zapracowanej czy nienależnej złotówki.

To bolało. Bolało tych, co wiedzą, że nie dość zniszczyć. Trzeba jeszcze zatańczyć na grobie. Tylko, że ten grób był już zdecydowanie bliżej. Goszczyński był przecież chorym na stwardnienie rozsiane inwalidą. Poruszał się na wózku. Samochodem dla niepełnosprawnych. Tylko Centrum trzymało go przy życiu.

Nigdy nie zapomnę tego zebrania Stowarzyszenia Dziennikarzy bez przymiotnika, na którym przyjmowano mnie w skład korporacji. Rozejrzałem się po geriatrycznej sali.  Jedynymi osobami, które mogłem poprosić o rekomendację byli…Krysia Gucewicz i Stefan Truszczyński. To wystarczająco chyba charakteryzuje zgromadzenie.  Gdzieś u szczytu sali miotała się jak pilna uczennica przy tablicy, aspirujaca do Zarządu  Agnieszka Romaszewska. Krysia Mokrosińska coś apodyktycznie perorowala do otaczającej ją telewizyjnej grupki nacisku. Andrzej Jonas w odwrocie. Jurek Kisielewski słał jak zwykle swe piękne uśmiechy. Ot – zwyczajne zebraniowe zachowania stadne. Ani piękne, ani naganne. I w tym wszystkim na mównicę wkracza autorytet, guru, przewodniczący honorowy – Stefan Bratkowski.

Stefan Bratkowski w CMWP
Stefan Bratkowski w CMWP (2002)

W swojej przemowie  jak zwykle pełnej paralogizmów, hucpy, buty i  niczym nieuzasadnionej autorytatywności pan Stefan, posunął się naraz do trudno powiedzieć czy bardziej moralnie czy prawnie gorszącego stwierdzenia. Oświadczył otóż nawiązując do zmian we władzach Centrum Monitoringu Wolności Prasy, że Zarząd SDP złożyłby na Andrzeja Goszczyńskiego doniesienie do prokuratury, gdyby nie fakt … jego ciężkiej choroby ! Takie stwierdzenie publiczne jest oczywistym przestępstwem. I to dwojakiego rodzaju. Albo bowiem się kogoś oskarża narażając na naruszenie art. 212.KK penalizującego obmowę, albo o czym uważający się za prawnika Bratkowski powinien wiedzieć – nie zgłoszenie przez organizację społeczną zawiadomienia o przestępstwie narusza § 2 art. 304 KPK.

Cóż, niech to zostanie wyraźnie powiedziana. Pan Goszczyński był istotnie inwalidą. I w jego zachowaniach znać czasem było tego ślady. Jednak badając posunięcia finansowe poprzednika wraz z biegłymi księgowymi nie znalazłem plam większych niż w życiorysie Stefana Bratkowskiego, któremu się wydaje, że skoro w Stanie Wojennym wydając swą słynną „Gazetę Dźwiękową” zachowywał się jak 90% społecznych elit względnie przyzwoicie  – nikt już nie pomni, iż w latach 60 tych i 70 tych zeszłego stulecia należał wraz ze swym bratem Andrzejem do 3% partyjnych karierowiczów !

Był bliskim współpracownikiem „Polityki” i późniejszego współtwórcy stanu wojennego Mieczysława F.Rakowskiego. Członkiem egzekutywy PO PZPR przy Związku

Stefan Bratkowski w programie ATK w NTW ( 1994)
Stefan Bratkowski w programie ATK w NTW          ( 1994)

Literatów Polskich. Z PZPR zresztą nigdy dobrowolnie nie wystąpił. Został z niej dyscyplinarnie w ’81 roku wyrzucony, co świadczy wyraźnie, że jego wizja narodowej swobody nie wykraczała poza tzw. Partyjny Rewizjonizm.  Przed narodzeniem „Solidarności” nie było mu też w głowie współpracować z Komitetem Obrony Robotników (KOR) czy choćby Towarzystwem Kursów Naukowych (TKN). Jedynie współtworzył niewątpliwie otwarcie infiltrowane przez władzę bo legalistyczne i chcące władzę rozsądną, umiarkowaną krytyką wspierać –  Konwersatorium „Doświadczenie i Przyszłość”. Korzeni tego ostatniego trzeba pewnie szukać we współtworzonym jeszcze przez tak znakomitych agentów jak Jerzy Urban Klubie „Krzywego Koła” działającego w październiku 1956 roku. Wszystkie te organizacje nie należały może do najmniej przyzwoitych, jednak miały zdecydowanie więcej cech internacjonalistycznych niż patriotycznych, a o sympatie do zasad wolnorynkowych też trudno je podejrzewać.

Nie sądźcie abyście nie byli sądzeni. Dla mnie nie ulega wątpliwości, że Andrzeja Goszczyńskiego zaszczuto. Trudno powiedzieć czy przyśpieszono jego pewnie nieuchronną śmierć. Z pewnością zatruto mu ostatnie lata młodego jeszcze życia. A organizując nagonkę na tego Pamiętnego Człowieka honorowy prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich – zdemaskował się jako człowiek wysoce nieprzyzwoity.

CDN. Mokrosińska –  albo Ciotka Rewolucji, Opis obyczajów… r. XCIV

Rozdz. XCII – Csatówna & CO czyli casus Hermiony

6 listopada 2009

poprzedni pierwszy następny

Kto nie zna Hermiony, mistrzowsko sportretowanej, a może i zautoportretowanej przez Rowling autorkę  Harrego Pottera. Mój Boże ile ja w życiu tych Hermion spotkałem. Tych najzdolniejszych, pilnych, przejętych Nauką jak niegdyś Bogiem lub Mężem przejmowały się  panny przez całe całe stulecia. Kobieta bowiem, szczególnie młoda najbardziej chyba potrzebuje zjednoczenia i uwielbienia. Chce być podziwiana za swoje poświęcenie, wdzięk, pilność i pracowitość zwykle bardziej niż za talent.