Cykl letnich wydarzeń zdecydowałem więc otworzyć imprezą plenerową upamiętniającą Czerwcowe Wybory. …
Wpisy otagowane ‘Urbański’
Rozdz. CXXXII – 4 czerwca
niedziela, 30 maj 2010Rozdz. CXXVII – Na początku był Teatr
piątek, 21 maj 2010Czternaście lat teatralnej tułaczki. Z Lapidarium przez Gwiazdeczkę do Starej Dziekanki, stamtąd przez Mariensztat do Doliny Szwajcarskiej. Czy po sześciu latach oswajania tego miejsca, po przywróceniu go pamięci, po zeszłorocznym nadzwyczajnym wzroście frekwencji, gdy stworzone na bazie Konkursu Teatrów Ogródkowych Ogródki Warszawskie odwiedziło przeszło 20 tys. osób – przenosząc się w 2005 roku w nowe miejsce miałem się poczuć odepchnięty lub pokonany? …
Rozdz. CXXV – Lech Kaczyński i warszawska „klasa średnia”
środa, 19 maj 2010Tak naprawdę to Lecha Kaczyńskiego obudzono. Przyzna mi się do tego za rok, gdy gratulując mi zbudowania Ogrodów Frascatii zacznie od słów:
– Bardzo panu gratuluję. Udało się ! Dolina Szwajcarska to nie było jednak najlepsze miejsce – ale tu zrobił pan wspaniałą robotę. …
…
Rozdz. CXXII – Co po psie w Teatrze?
niedziela, 16 maj 2010Ponad pięćset osób oklaskiwało w Dolinie Szwajcarskiej przedstawienia „Roxi Bar” z Gdyńskiego Teatru. W połowie spektaklu coś zaskuczało z cicha. Obejrzawszy się odkryłem, że siedząca koło mnie pani trzyma na kolanach malutkiego jamnika. „Przepraszam, on taki sentymentalny” wyszeptała elegancka dama, pogłaskaliśmy pieska i ten wnet się uspokoił. Mieszka tu w okolicy. „Odkąd powstał ten teatrzyk przynajmniej nie boję się nocą chodzić z psem na spacery, no i idąc na spektakl niekoniecznie trzeba pieska samego zostawiać” – powiada. …
Rozdz. CXXI – Dolina Szwajcarska i "gustowne zabawy"
sobota, 15 maj 2010W 2004 roku codzienne spotkania w Dolinie Szwajcarskiej rozpoczęły się 15 maja – równo sześć lat temu. Opisanym już Festiwalem Literatury zmoczonym przez Zimnych Ogrodników. Jednak publiczności z każdym dniem przybywało.
Co niedzielę w Lapidarium i co poniedziałek graliśmy spektakl przeglądu ogródkowego. Było już wiadomo, że tego roku do Jury prócz Jurka Derfla, dołączy ściągnięta przez Anię Retmaniak – Grażyna Barszczewska.
Dokooptowałem też, naiwnie licząc na wsparcie reprezentowanych przezeń środowisk, świeżo odwołanego z Teatru Wybrzeże krytyka kulinarnego „Gazety Wyborczej”, zadeklarowanego geja i wytrawnego organizatora Teatralnego – wychowywanego w latach ’80 tych na placówce w Moskwie – Macieja Nowaka. Doprawdy czy można było pójść dalej w tolerancji !?
W ramach przeglądu wystąpili 17 maja 2004 o godz.19.00 Teatr Dramatyczny (Elbląg) z „Psychoterapią, czyli sex w życiu człowieka” a 24 maja 2004 godz. 19. 00 Teatr Śląski (Katowice) „Frank&Sztajn”. I to był ostatni spektakl, na którym próbowałem jeszcze biletować imprezę. Z tego biletowania musiałem się wcześniej tłumaczyć, kiedy w odpowiedzi na moje prywatno-gminne ogródki eSeLDowskie „zające” próbowały ( a i tak bez powodzenia) wspierać urządzany na małym rynku dziekanki przez studentów UW Letni Ogródek Teatralny.
A zrobili to dlatego, że w odróżnieniu od prawicy zawsze czuli siłę igrzysk, za które od peryklejskich czasów władza nie tylko nie kazała płacić lecz skłonna była nawet płcić ludowi teatralną dniówkę – ateńskie dwa obole.
Kiedy więc ruszywszy z imprezą w połowie maja zobaczyłem, że w pełni sezonu teatralnego i bez nawyku tak wczesnego odwiedzania plenerów w Dolinie nie przybywają doń tłumy stwierdziłem, że blokowanie wejścia ludziom i zmniejszani frekwencji dla 100 – 400 zł od spektaklu, (co w skali sezonu mogło dać w porywach trzy do sześciu tysięcy złotych), które dotychczas przeznaczałem na skromne honoraria dla artystów w istocie mija się z celem.
Dotychczas obowiązywała genialna. skromnie zaznaczę 🙂 w swej prostocie zasada, że aktorzy występujący w Konkursie walcząc o wysoką nagrodę rezygnują z honorariów. Satysfakcjonując się jedynie ściąganym przeze mnie plenerowym (ale obowiązkowym) „kapeluszem”. Teraz jednak stwierdziłem, że przy 430 tys. zł które udało mi się otrzymać od Prezydenta Kaczyńskiego ważniejsze jest podniesienie frekwencji niż kilka tysięcy złotych. Ustaliliśmy więc z Darkiem Sikorskim, którego zwolniłem w tym momencie, z mało przyjemnej roli finansowego cerbera, że w Regulaminie Teatru Ogródkowego wprowadzona zostanie zmiana polegająca na tym, iż każdy występujący w konkursie aktor otrzyma ze strony organizatora prócz noclegu i zwrotu kosztów przejazdu także zryczałtowane honorarium w wysokości 100 zł.
Ważne jest to zastrzeżenie: ze strony organizatora. Przez lata bowiem korzystając z patentu: „gracie bez honorarium, za kasę z kapelusza z nadzieją na wysoką nagrodę” dostarczałem stołecznej publiczności znakomite spektakle za przysłowowy „psi grosz”. Patent ten jednak sprawdzał się w relacjach z małymi anterpryzami prywatnymi, gdzie trupa 4-6 osób ponosi koszta, główny aktor jest kierowcą, heroina księgową, służący tragarzem, gdzie aktorzy wzajemnie charakteryzują się, strzegą rekwizytów, gdzie najwyżej jedna góra dwie osoby – zwykle zajmujące się oświetleniem i nagłośnieniem pracują nie występując na scenie. Takich zespołów jest w Polsce parę: Teatr Tradycyjny Hankiewiczów, Clown Wiepriewa, Teatr Własny Stanisławiaka, Korez Mirka Najnerta, Montownia, czy Kabaret Moralnego Niepokoju.
Jednak zespołami większymi, stacjonarnymi innymi zgoła rządzą prawa. Tam nie opędzi się przyjazdu czterema osobami, tam za zespołem ciągną się tragarze i garderobiane, tam aktor nie widzi powodu by poniżać się do fizycznej pracy. Tam też nawet 10 tys zł nagrody nie zrewolucjonizuje budżetu instytucji, a i nagroda na festiwalu sprawi przyjemność dyrekcji lecz nie wiele zmieni w życiu poszczególnego artysty. Taki też artysta zazwyczaj nawet na festiwalu konkursowym nie zrezygnuje ze swojej wyjazdowej stawki, którą wypłacać musi mu teatr. No i wypłacał. Tak było zawsze w wypadku profesjonalnych scen, z którymi dane mi było współpracować: Z Białostockim Teatrem Lalek, Ludowym z Nowej Huty, Miejskim z Gdyni, Tarnowskim im. Solskiego czy z Teatrem Powszechnym w Łodzi na samym czele.
Nie ma co ukrywać: był w mój festiwal wpisany paradoks. Paradoks, któremu najwyraźniej sprzeciwiał się jeszcze w połwie lat ’90 tych dyrektor Teatru w Nowej Hucie – Andrzej Fedorowicz pytając wprost jaki to ma sens by dyrekcja Teatru wydawała 10 tys. zł na wyjazd zespołu do Warszawy po to by dwie panie ( reżyserka i scenografka) dostały po 500 zł nagrody. Fedorowicz miał słusznośc, ze swego punktu widzenia. Ale przecież Konkurs Teatrów Ogródkowych powstał dla tych, którzy poza instytucją teatru szukają jego źródeł. Powstał z mojej, jakże naiwnej wiary, że oto wraz z nastaniem III RP kończy się zbiurokratyzowana instytucja sztuki socjalistycznej taka jakiej genialne portrety skręcila Agnieszka Holland w „Aktorach Prowincjonalnych” czy Andrzej Wajda w „Dyrygencie” wg scenariusza Seniora.
No cóż, pomyliłem się. III RP nie stworzyła mechanizmów finansowania kultury ze źródeł poza budżetowych. Artyści też poza bardzo nielicznymi wyjątkami nie szukali sposobów na zracjonalizowanie funkcjonowania instytucji teatralnej. Efekt jest taki, że wcale nie małe środki jakie przeznaczają rządy i samorządy na funkcjonowanie, miejskich teatrów giną w otynkowaniach, ogrzewanich, premiach kasjerek, kieszeniach pań z organizacji widowni. Dziurawe to kieszenie i nie głębokie ale każdy boi się ich oberwania: nie ma bowiem nic gorszego niż zrobić sobie wrogów z teatralnych funkcjonariuszy.
Warszawa jest tego bodaj najwyrazistszym przykładem. Dysponuje bowiem jedną z największych w Europie, jeśli nie w świecie ilością miejskich scen dramatycznych. Po reformie samorządowej pozostało ich 17 ale przecież do tej liczby trzeba dodać trzy teatry wojewódzkie (Polski, Studio i Żydowski) podległe samorządowi województwa i jeszcze cztery (Współczesny, Powszechny, Ateneum) „ministerialne” włącznie z Teatrem Narodowym. Przypomnjmy dla porównania, że niezwykle wspierająca sztukę Francja ma w Paryżu jedynie dwa Teatry dotowane: To Teatr Odeon i Komedia Francuska.Takim molochem teatralnym jakim dysponuje Warszawa zarządzać się po prostu nie da.
Najlepiej tego dowodzi fakt, że po pierwszych kontaktach z tym, skądinąd bardzo opiniotwórczym środowiskiem Prezydent Kaczyński doszedł do wniosku, że konieczne jest powołanie w Stolicy niezależnego od Biura Kultury ( podporządkowanego wiceprezydentowi) Biura Teatrów, którego szefem uczyniwszy osadzonego we wszystkich tak komunistycznych jak masońsko księżych układach Janusza Pietkiewicza -podporządkował je bezpośrednio sobie.
Wszak „Odkąd Nowosilcow wyjechał z Warszawy, nikt nie umie gustownie urządzić zabawy…”
W takich też okolicznościach pojąwszy, że samodzielna, pozbawiana bezbośrednio mafijnego finansowania przez piorące czasem w kulturze swe środki korporacje, fundacja stoi w tym kraju na z góry straconych pozycjach podjąłem się organizacji imprezy za pośrednictwem instytucji budżetowej, dla której ( jak uważałem) od przychodu ważnejsze jest racjolnalne wydawanie środków z pożytkiem dla wspólnoty lokalnej. Stąd począwszy od 31 maja 2004 godz. 19.00 i wystawienia przez Teatr Kanon z Bydgoszczy „Świeczka zgasła” zacząłem w postępie geometryczym podnosić frekwencję na ogródkowych imprezach.
Tendencja wzrostowa trwała przez trzy lata, dopóki przez nowe władze Hanny Gronkiewicz i wnuka komunistycznego sługusa jakim przez cały czas PRLi był Lesław M. – Wojciecha Bartelskiego zręcznie lawirującego miedzy PIS-em a Platformą nowożytnego „aparatczyka” – siłą nie została zatrzymana.
I tak to XIII KTO wyznaczać zaczęło liczenie publiczności. Tej w Dolinie[1] i tej jeszcze, która ( tam zresztą jeszcze nawykowo za pieniądze) występowała w Lapidarium[2].
Na finały XIII Konkursu Teatrów Ogródkowych w Dolinie Szwajcarskiej złożyły się występy[3] Po czym ogłoszono wyniki XIII Konkursu Teatrów Ogródkowych. 30 sierpnia 2004 gośiem finału: była Anna
Chodakowska, która recitalem poetyckim „Otto” umilała czas publiczności oczekującej na werdykt jury.
Instrumenty zostały pozbierane. XIII Konkurs Teatrów dobiegł końca. Frekwencja na samych finałach sięgnęła 5 tys. osób. Werdykt był następujący: WERDYKT JURY XIII KONKURSU TEATRÓW OGRÓDKOWYCH Jury: Grażyna Barszczewska – Przewodnicząca: Jerzy Derfel, Maciej Nowak i Anna Retmaniak postanowiło przyznać: I. Nagrodę „Wielką Ogródkową” – Teatrowi Muzycznemu z Gdyni za „Roxi Bar, reż. Anna Kękuś,
II. Nagrodę „Dużą Ogródkową”- Teatrowi Rampa z Warszawy za „Love, reż. Andrzej Strzelecki,
III oraz trzy równorzędne Nagrody „Małe Ogródkowe”:
Teatrowi Piosenki z Warszawy za „Odrobina piosenki na co dzień, konsultacje Magda Umer;
Teatrowi Mżonca z Warszawy za „Cud miód malina dziewice czyli Dziewczyny do wzięcia, reż. Zespół;
Teatrowi Alternatywa z Warszawy „Czekałem na ciebie, reż. Piotr Rzymyszkiewicz, Tomasz Zaród
WERDYKT PUBLICZNOŚCI XIII KONKURSU TEATRÓW OGRÓDKOWYCH był bardzo podobny z nieco tylko odmienioną kolejnością:
I Teatr Piosenki z Warszawy Odrobina piosenki na co dzień, konsultacje: Magda Umer
II Teatr Muzyczny z Gdyni Roxi Bar, reż. Anna Kękuś
III Teatr Dramatyczny z Elbląga Psychoterapia, czyli seks w życiu człowieka, reż. Jacek Chmielnik
Na Finale po przedstawieniu Ani Chodaowskiej nagrody ( już po raz drugi) wręczał wiceprezydent czyli Andrzej Urbański.
Było to dość zabawne patrzeć przy tym nie nieszczęsnego Jarosława Zielińskiego, z podsuwalskiej Szwajcarii ( może dlatego tak lękał się naszej Doliny), który nic nie rozumiawszy z idei konkursu zastanawiał się jedynie, co ja z tego mam, a że sam swoich profitów nie widział unikał jakiegokolwie kontatu z imprezą.
Zwiedziawszy się jednak, że prezydent mnie „zaszczyca” przybiegł na dwóch łapkach i grzecznie wygłaszał éloge na moją cześć.
Mówiąc szczerze to bardziej takich „burków” – niż kundelka jednej z wiernych audytorek miałem w oczach pisząc tekst do wrześniowego programu Doliny 2003:
[1] 7 czerwca 2004 godz.19.00, Teatr Maska (Jelenia Góra) -„W starym kinie?… czyli zwierzenia dublera”
14 czerwca 2004 godz. 19.00, Centrum Kultury Teatr (Grudziądz) – „Karol”
21 czerwca 2004 godz. 19.00, Piwnica przy krypcie (Szczecin) – „Tlen”
28 czerwca 2004 godz.19.00, Agencja Artystyczna Art-D (Warszawa) – „Jak zjadłem psa”
5 lipca 2004 godz. 19.00,Teatr Alternatywa (Warszawa)
„Czekałem na ciebie”
5 lipca 2004 godz. 20.30, Teatr Piosenki (Warszawa) – „Odrobina piosenki na co dzień”
12 lipca 2004 godz. 19. 00, Teatr Władca Lalek (Słupsk) – „Nie tylko dla mężczyzn”
19 lipca 2004 godz. 19. 00, Unia Teatr Niemożliwy (Warszawa) – „Szopka Don Cristobala”
26 lipca 2004 godz.19. 00, Teatr im. T-34 (Warszawa) – „Pancerni”
2 sierpnia 2004 godz. 19. 00, Teatr De Legacja (Białystok) -„Striptiz emocjonalny, czyli seks na walizkach”
9 sierpnia 2004 godz. 19. 00, Teatr Lalek Pleciuga (Szczecin) – „Duvelor albo Farsa o starym diable”
16 sierpnia 2004 godz. 19. 00, Teatr Mżonca (Warszawa) „Cud miód malina dziewice, czyli Dziewczyny do wzięcia”
[2] 11 lipca 2004 godz. 19.00,Teatr Piosenki (Warszawa) – „Odrobina piosenki na co dzień”
18 lipca 2004 godz. 19.00, Teatr Forum (Łódź) – „Wesołych Świąt”
25 lipca 2004 godz. 19. 00,Teatr HIZOP (Kraków) – „Ecce Homo”
8 sierpnia 2004 godz. 19. 00, Studio Teatr Test (Warszawa) – „Sklepy cynamonowe”
15 sierpnia 2004 godz. 19. 00, Teatr 2. Strefa (Warszawa) – „Mąż i żona”
22 sierpnia 2004 godz. 19. 00,Teatr Dramatyczny (Elbląg) – „Psychoterapia, czyli seks w życiu człowieka”
[3] 23 sierpnia 2004, Psychoterapia, czyli seks w życiu człowieka, (Teatr Dramatyczny, Elbląg)
24 sierpnia 2004, Nie tylko dla mężczyzn, (Teatr Władca Lalek, Słupsk) oraz Striptiz emocjonalny czyli seks na walizkach, (Teatr De Legacja, Białystok)
25 sierpnia 2004, Czekałem na ciebie (Teatr Alternatywa, Warszawa) oraz Love, (Teatr Rampa, Warszawa),
26 sierpnia 2004, Mąż i żona, (Teatr 2. Strefa, Warszawa) oraz Roxi Bar, (Teatr Muzyczny, Gdynia)
27 sierpnia 2004, W starym kinie?… czyli zwierzenia dublera, (Teatr Maska, Jelenia Góra) oraz poza konkursem – Gwiazda kabaretu – Krzysztof Daukszewicz
28 sierpnia 2004, Ecce Homo, (Teatr HIZOP, Kraków) oraz
Odrobina piosenki na co dzień, (Teatr Piosenki, Warszawa)
29 sierpnia 2004, Pancerni, (Teatr im. T-34, Warszawa)
Oraz Cud miód malina dziewice czyli Dziewczyny do wzięcia, (Teatr Mżonca, Warszawa)
30 sierpnia 2004, I co teraz?, (Kabaret 41, Warszawa)
Rozdz. CXXI – Dolina Szwajcarska i „gustowne zabawy”
sobota, 15 maj 2010W 2004 roku codzienne spotkania w Dolinie Szwajcarskiej rozpoczęły się 15 maja opisanym już Festiwalem Literatury zmoczonym przez Zimnych Ogrodników. Jednak publiczności z każdym dniem przybywało. …
Rozdz. CXIV – Znowu A.Urbański: czyli tragedie są dla ludzi.
niedziela, 4 kwiecień 2010Doszło do Finału. Jak zwykle udanego. Ludzi też przyszło sporo. Nagrody wręczał Andrzej Urbański – niby mało uważny, pobłażliwy, mówiący, że nie chce imprez niszowych lecz tłumów pod Pałacem Kultury, a jednak wierny przyjaciel i najprawdziwszy obrońca ogródka.
Toi@toi mi nie wymienili, więc zaciągnąłem go po spektaklu czy raczej w trakcie występu zapełniającego czas obrad jury na kawę. Finał to było łódzkie „12 godzin z życia kobiety” Młynarskiego i Derfla z istoty rzeczy ze względu na udział Jurka w jury niepodlegające konkursowej ocenie. Kiedy więc jury radziło zaciągnąłem Jędrka do Casa del Valdemar na kawę.
Casa przy skwerku u zbiegu Pięknej, Mokotowskiej i Chopina mieści się w miejscu, gdzie niegdyś był klub nauczyciela, w którym w 77 roku odbywał się ślub Halinki Kreid i Marka Waszkiela. Powspominawszy jak kąpaliśmy wówczas w umywalce nasze naczubione głowy spojrzałem mu głęboko w oczy i umówiliśmy się, że tak dalej być nie może. Ja już wiedziałem, że NGOsem może być prezydentowa Kwaśniewska z Orlenem w tle, no ewntualnie pani ambasadorowa Koźmińska, przemiła Mme Irene, co w całej Polsce czyta dzieciom, czemu by jednak nie podołała bez pozycji męża i Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności w zapleczu.
Jędrkowi takich rzeczy tłumaczyć nie trzeba. On rozumiejąc mój swoisty abstrakcjonizm, wiedząc, że życie jest dla mnie bardziej figurą literacką, niż realną koniecznością zaś cała moja odwaga płynie w istocie z niewiary w rzeczywistość przy absolutnym poczuciu formy – ma jednocześnie instynkt konkretu. Rozumie Parmenidesa lecz wie że życie nie jest eleackim złudzeniem – jest naprawdę. Zawsze powtarza pozornie banalne zdanie „Ludzie są jacy są’. Jednak Urbański umie przetłumaczyć to na herbertowskie „wybacz wenceckim lustrom, że powtarzają powierzchnię”. Rozumie też ( co odróżnia go od politycznych arywistów), że i idee materializują się czasami.
Nie zapomnę zdania jakie wypowie w kilka miesięcy później, przewidując niczym Tejrezjasz bieg perypetii, która stanie się istotną przyczyną mojej także rodzinnej tragedii.
– Matka wyrodna, zaślepiona żona, bohater odarty z Godności : ty myślisz, że to literatura. Nieprawda. To wszystko dla ludzi !
Fakt! Przekonuję się o tym ze zdziwieniem od tamtej właśnie chwili. Od dnia, gdy zrozumiawszy, że sam nie dam rady zbudować mego zamku na lodzie i korzystając ze wsparcia Andrzeja – Urzędnika zacząłem przedzierać się przez gąszcza dworu. Obserwować niepojęte reguły. Powoli, powoli uczyć się słuchać. – Nie mów ! Powtarzał mi Andrzej przy każdym spotkaniu, których od tamtego czasu coraz mniej. Coraz bardziej interesowne. Właściwie spotykamy się wtedy, gdy ja potrzebuję wsparcia a on – lustra dla swojej pychy.
– Jasne, muszę ci załatwić jakąś pracę powiedział Urbański w Casa Valdemar i z tym rozstaliśmy się po finale. Jak zwykle zwinąłem majdan na coraz większy TIR pana Darka i ruszyłem w stronę stodoły w Ołtarzach. Kolejny podobny rok. Tylko, że teraz bez żadnych już zabezpieczeń. Bez kontraktu dla firmy na zime, zlecenia, TV, etatu. Plik rozliczeń w excelu, w którym zamykałem ogródki od kilku lat nazywłem juź tak samo: rozmiar klęski.xls.
Zwiozłem rzeczy. Czekałem na opóźniane wręcz celowo przez Miasto płatności. M.in. skarbniczka Miasta pani Łucja Konopka wymyśliła sobie, że 14 dniowy okres na wypłatę II transzy nie obowiązuje od momentu, kiedy to ja jako NGO przedstawię rozliczenie w podległym jej biurze kultury lecz od chwili gdy to biuro przedstawi rozliczoną dokumentację w Biurze Finansów. Oczywisty biurokratyczny nonsens, którego jedynym bodaj czy nie zamierzonym efektem było obniżenie wiarygodności pozarządowego partnera. W efekcie złożywszy sprawozdanie z wykonania I części dotacji gdzieś około 20 sierpnia i zakończywszy imprezę 31 sierpnia drugą część pieniędzy – bagatelne 40 tys. złotych z okładem zobaczyłem na koncie Fundacji 2 października podczas, gdy zgodnie z tą samą umową rozliczyć całą dotację powinienem do końca września. – Zamknięte koło.
Popłaciłem w kilku wypadkach mocno już po dwu miesiącach zdenerwowanych dłużników, w pierwszych dniach października, a jeszcze oczekiwałem na dotację z Sejmiku, co zmusiło mnie do odroczenia kilku płatności o miesiąc. I tak lepiej niż przed rokiem kiedy to z sejmikowej łaski kilka indywidualnych nagród wysłałem aktorom … na gwiazdkę. Czułem jak pętla zaciska mi się na szyi. Niejedna zresztą, bo zmęczona brakiem finansowego sukcesu, pozbawiona (od czasu niefortunnych przygód z kapeluszami) satysfakcji i apanaży – matka mych córek zaczęła zachowywać się bardzo nieładnie. Widząc sporą gotówkę w mojej portmonetce potrafiła wyjmować „alimenty” na życie nie zwracając uwagi, że to kwoty ściśle odliczone na honoraria. Zmusiło mnie to do nie zostawiania pieniędzy w domu, co z kolei obróciło się przeciw mnie. Jakaś typowa dla mnie dekoncentracja, dystrakcja, poszukiwanie bodaj zagubionych kluczy, wybebeszenie z miliona gratów mego Wozu Tespisa zwanego Tiponkiem, zgubiona portmonetka, oddana portmonetka. W dniu finału w jakimś markecie po zrobieniu zakupów na przyjęcie końcowe zajrzawszy do portmonetki odkryłem brak … 4 tys. złotych. – Nawet nie drgnąłem! Tylko krew uciekła mi gdzieś w stopy. Po chwili dekoncentracji zapłaciłem rachunek kredytową kartą. Czym w końcu są 4 tys. (jedne wakacje z dziećmi !). Dla człowieka operującego 150 tysiącami złotych !? To się okazuje dopiero po zamknięciu bilansu. Spojrzeniu na debet karty kredytowej, opłaceniu dłużników. Zaległy od mojej fikcyjnej gaży (1/4 etatu a 750 zł) w Fundacji i kilku umów o pracę ZUS za rok 2002 i ten 2003 sięga (bez odsetek) ok. 4 tys. zł. i do dziś nie został spłacony. O czym uprzejmie do Niebieskiego Urzędu Skarbowego sam na siebie donoszę. Należności pseudodochodów (wynik wymiany faktur i generacji kosztów uznawanych przez sponsorów) sięgnęły pod koniec 2003 roku 20 tys. zł. Zgłosili się już po nie komornicy Urzędu Skarbowego. Należności z odsetkami urosły z odsetkami do 30 tysięcy. Do końca mych dni pewnie będę je spłacał…
Grunt osuwał mi się spod nóg. Na karcie kredytowej miałem dostępny limit bodaj 14 tys. zł. Zacząłem w ratach wybierać gotówkę licząca się… sam nie wiem z czym. Z ucieczką? Czarną godziną. Sam nie wiem. Fomalnie zobowiązania popłaciłem. Długi skarbowe i debetowe sięgały w tym momencie może 30 tys. zł. Kilka pensji. Tylko skąd je wziąś ? Przebywałem cały czas w Ołtarzach. Pisałem sprawozdania. Wszedłem nawet w internetowe gadu-gadu. Abstracja. Syndrom Bankruta. Pamiętam nawet moment, gdy prawie poważnie zastanawiałem się czy nie odpowiedzieć na inernetowy apel syna afrykańskiego tyrana Mobutu, który proponował fundacjom pranie zdeponowanych jakoby przez tatusia w szwajcarskich bankach pieniędzy.
Wtedy po raz pierwszy oderwałem się od rzeczywistości. A może ją wreszcie zauważyłem. Rzeczywistość marzenia, urzędnika pragnącego oderwać się od codziennej pracy. Rzeczywistość wirtualną losowania w toto-lotka, spotkania z dziewczyną spotkaną w internecie. Wszedłem na Gadu-Gadu, w weekendy szukając Arkadii, gdzieś między Żelazową Wolą a Nieborowem wyznając do arystokratycznego mikrofonu gminne kulisy kolejnego sukcesu. Bo przecież medialnie XII Konkurs był tradycyjnie – sukcesem.
Stodoła uporządkowana, dłużnicy popłaceni. Urbański milczy. Moje emocje rozbujane do ostateczności. Podjąłem próbę ucieczki z Warszawy. Dowiedziałem się, że Zarząd Sejmiku Województwa Warmińsko-Mazowieckiego ogłosił konkurs na stanowisko dyrektora teatrów w Olsztynie i w Elblągu. Zarząd był wprawdzie komozycją SLDowsko-Samoobronną, ale mnie było już wszystko jedno. Porozumiałem się z Krzysztofem Rauem, wyciągnąłem starą rekomendację Maćka Wojtyszko. Odbyłem rekonesans wędrując z Elbląga aż po Frombork, Braniewo do Olsztyna. Jesienną porą zjechałem moim Tiponkiem Warmię i Mazury wzdłuż i wszerz. Nawet się zakochałem – w Alensteinie.
CDN
CXV –
Ani brat ani swat – przypadek Janusza Kijowskiego
Rozdz. CX – Z Naimską po estakadach.
sobota, 30 styczeń 2010Moja sytuacja była w pod koniec 2002 roku dziwna. Było wiadomo, że najbliższy przyjaciel został wiceprezydentem Warszawy. Zdawać by się więc mogło, że moja pozycja wzrosła. No ale przecież Kaczory, z którymi się Urbański zbratał wszędzie wchodzą pod hasłem prawa i sprawiedliwości, co dla ludzi takich jak Andrzej czy ja w praktyce oznacza, że łatwiej zatrudnć kogoś z dawnego układu niż nawet najbardziej kompetentnego kolegę. Tak więc doszło do sytuacji w istocie paranolidalnej. Ustosunkowany, z pieniędzmi. Tu – UKiE i Europejskie Alerty, tam – idea EFiKu,[1] o której już było. Kumpel Prezydenta, już już Doradca i Sekretarz Prezydenckiej Rady Kultury. Kim to ja nie zdawałem się być. Na oko! A jednak coś stanęło na przeszkodzie. Niezręczne słowo ? Spisek? Dość, że nie dopuścili mnie do pracy.
Moja fundacja „Kultura Tutaj Obecna” i imprezy z Teatrami Ogródkowymi na czele jako dodatek do jakiejś płatnej pracy byłyby bowiem miłym apanażem. Same nie pozwalały związać końca z końcem. Niby wiadomo. A jednak – ciekawe.
Tym ciekawsze, że gdym w 2007 roku pisał te słowa korzystałem akurat gościnnie z gabinetu jednego z dyrektorów biura kadr TVP SA. Było już po tym, co dopiero miało nadejść. Po oszałamiających sukcesach Ogrodów Frascatii. Właśnie tego dnia lipcowego 2007 w „Rzeczpospolitej” ukazał się tekst wieszczący ich śmierć. Za chwilę miały zacząć się oszczerstwa. A ja w trakcie badań lekarskich czekałem na dyrektora Langenfelda, który miał wrócíć z moim kontraktem o pracę w Akademii Telewizyjnej TVP SA. Było jak 5 lat wcześniej. Z tą tylko różnicą, że mój przyjaciel został samym głównym Prezesem TVP SA. I nie miał już nad sobą szefa. Chwilo! Trwaj ! Myślałem … Krótko trwała. Ledwie 16 miesięcy – tyle co Karnawał Solidarności. Przeżywszy rok 2009 – Stan Wojenny wspominam jako dobre czasy.
Zatem na początku 2003 roku Wiceprezydent Urbański łapał się lewą ręką za prawe ucho by jakoś znalaźć miejsce dla byłego marszałka sejmiku, dra nauk, dość chyba sprawnego animatora kultury w prawicowym teamie współpracowników Kaczyńskiego, którzy … bardziej niż diabła obawiają się na urzędzie – goja ! Nie było na mnie pomysłu, więc chcąc niechcąc przedstawiłem w imieniu mojej Fundacji projekt Letniego Festiwalu Artystycznego i kolejny wniosek ogródkowy. Ciekawe, że po okrzyku „dawaj festiwal”, który usłyszałem jeszcze w listopadzie, gdy kwit ten (natychmiast!) został Urbańśkiemu wręczony – zapadła kompletna cisza. Otrzymała go także obejmująca właśnie posadę Dyrektora Biura Kultury – córka Rabina czyli Małgosia Naimska.
Rozdz. CIX – Rzeczpospolita Samorządna Michała Kuleszy
sobota, 23 styczeń 2010W mej opowieści jesteśmy przypomnę na początku roku 2003. Lech Kaczyński wygrał wybory samorządowe, Urbański został jego zastępcą do spraw kultury, Krzych Murawski znów w Zarządzie: po krótkim epizodzie prezesowania i zarządzania Wydawnictwami Szkolnymi i Pedagogicznymi – ma rekonstruować Pałac Kultury.
A Pałac stoi. Zajmuje powierzchnię, sypie się, kosztuje. Miasto zwalnia go z podatku od nieruchomości – trudno więc powiedzieć czy to się w jakikolwiek sposób kalkuluje. Może należało jak Niemcy Mur Berliński rozebrać go gołymi rękami: cegła po cegle ? – No tak, ale kto mi zagwarantuje co by na jego miejscu powstało. Tak jak teatry Hanuszkiewicza zamieniono w Supermarkety, aż zniknął Teatr Mały i przekazano zręcznie w prywatne ręce do Fabryki Trzciny miejską dotację Teatru Nowego…
Co by pozostało z Pałacu Młodzieży z basenem, Teatru Lalka, Studio i Dramatycznego, Muzeum Techniki ? Bo Salę Kongresową nie spełniająca żadnych standardów nawet przeciwpożarowych z pewnością dawno przerobić by należało. Ale na co ? Ale dla kogo ?
Rozdz. CVII -Zmarnowane szanse – rzecz o Murawskim Krzychu
czwartek, 21 styczeń 2010Murawski… O Murawskim już kilkakroć wspominałem. Znam go dobre 33 lata. To także mój rówieśnik. Jak Pałac Kultury. Studiował na Uniwersytecie Warszawski równolegle z nami ( Andrzejem Urbańskim, Grzesiem Godlewskim, Markiem Karpińskim, Michałem Bonim, Krzysiem Jasińskim) tyle, że na historycznym wydziale archeologii .
Opisywałem już nasze z Urbańskim w Sigmie i u Ekonomistów występy z Meteorem. Wspominałem, że brał w nich i Murawski – obok Piotrka Glińskiego ( dziś profesora Polskiej Akademiii Nauk) i Janka Aisnera ( wspólpracownika Lutka Dorna, który na emigracji przepadł gdzieś w Kandzie jeszcze w jakims ’83) roku. To kumple z jednej licealneej na Sasakiej Kępie klasy także – Murawski. Trzeba przyznać, że ten wysoki blondyn o pociągłej twarzy i organizujących jej wyraz wypukłych nieco sennych powiekach jest bardzo zdolny. Przede wszystkim językowo, lecz nie tylko. Z Krzyśkiem losy wyjątkowo nam się przez lata krzyżują.
Łatwo powiedziać. Łatwo zburzyć. Łatwo obiecywać. Jednak ani Paul Morand nie spalił Moskwy, ani Bruno Jasieński Paryża. Przeciwnie – to tego ostatniego moskwicini – zmrozili. Podobnie jak Murawskiego – Lech Kaczyński, a mnie jego „pani prezydent” pod której skrzydłami nie zdołał jednak tenże Murawski już jako platformerski radny przerobić podwarszawskich Ząbek w centrum Nauki i Kultury. Nie wiem nawet czy próbował. Zrezygnował. Oskarżony przez głupców, obmówiony przez agentów, skrzywdzony przez cyników jest dziś Krzyś Murawski – jak Pałac Kultury, jak niżej podpisany, jakąś pozostałością, świadectwem marzeń, śladem umarłej frazeologii.