Drwina, wyższość, zadufanie – te trzy zaprawione gombrowiczowską, ironiczną pozą cechy scharakteryzują bodaj najlepiej zespół stworzony przez Chojeckiego i Komara. Zespół fajnych ludzi, ambitnych i uczciwych osób, które w znakomitej większości potwierdziły przez minione 15 lat trafność pierwszej selekcji. Lecz grupa, której zabrakło dwóch atutów: autorytetu i poczucia misji.
Miał to poczucie niewątpliwie Michał Komar – intelektualista o aparycji chłopca, lecz ironista, kokiet, człowiek grzeczny i bardzo pracowity, jednak niezbyt wytrwały. Znakomity negocjator – przecież nie dyktator. Miał i Chojecki – bardzo oczytany, wciąż nie potrafiący się pogodzić ze stratą powabnej czupryny ani do końca wejść w rolę przywódcy do jakiej – półgębkiem – aspirował. Obydwaj panowie chcieli władzy lecz nie byli skłonni położyć na jej ołtarzu tego czego ona bezwzględnie wymaga. Niezależności.
– Słuchaj ! Zwracał się do mnie coraz bardziej obcesowo Urbański, z im wyższych stołków do wyżej postawionego, tym bardziej brutalnie. – Słuchaj. Bo jak nie będziesz słuchał, mówił zza któregoś ministerialnego biurka nigdy za takim nie siądziesz.
Najprostsza reguła władzy. Doprawdy niezależna od systemu. Problem naszego ustroju polegał wyłącznie na tym, że po latach fałszywej selekcji wg klucza partyjnego i antynarodowego nagle do władzy doszli ludzie bez zaplecza, pozbawieni instynktu czy choćby treningu administracyjnego.
Pewnie można się było jeszcze ratować. Wyszyński rozumiał mało ale miał fotograficzne oko i słuch absolutny na quote’y – jak nazywał powiedzonka. Całą walkę, w czasie gdy w sierpniu i wrześniu 1992 roku obrażeni na Grauso Chojecki z Komarem szukali zastępczego polskiego kapitału, podsumował krótkim: – Wszyscy byli za mali. Tacy jesteśmy piękni i wspaniali. Każdy, przysłany wprost z Kancelarii Prezydenta, biznesmen miał niedobre korzenie, był zbyt mało elegancki. Wszystkim słoma wyglądała z butów. Fakt. Tyle, że pieniądze nie rodzą się na salonach. One pozwalają salony budować – dla dzieci i krótkich, własnych chwil wytchnienia. Noszący się na wzór Łęckich nie umieli dogadać się z rodzimymi naśladowcami Wokulskich.
A była taka szansa. W końcu przed Markiewiczem to właśnie Mirkowi Chojeckiemu prezydent Wałęsa proponował by stał się jego przedstawicielem w Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji. Miast zbyć udziały i załatwić koncesję Komarowi – Mirek z wysoka propozycję odrzucił. A Michał Komar, który po wycofaniu się ze współpracy z Grauso przystąpi już sam do procesu koncesyjnego z projektem lokalnej TV – jeszcze dziś się dziwi, iż mu wtedy Marek Markiewicz powiedział: – Dałbym panu Panie Michale, tę koncesję gdybym miał wolne ręce.
No cóż. Ja też się dziwię. Ale nie temu, że urzędnik miał powiązania. Dziwię się, że w ogóle proces koncesyjny uznano, że sam Chojecki go bronił, że prawie wszyscy ludzie nowej władzy akceptowali zapisy mówiące o prewencyjnym koncesjonowaniu mediów elektronicznych