Wpisy otagowane ‘Konkurs Teatrów Ogródkowych’

Rozdział CXV „Na Pomostach” – między Krzyżakami

poniedziałek, 5 kwiecień 2010

Zdecydowałem się przedstawić swoją kandydaturę na stanowisko Dyrektora Teatru im. Jaracza w Olsztynie. Od dawna szukałem przecież bazy instytucjonalnej dla realizacji moich projektów mających na celu wzmocnienie pozycji kulturalnej Polski, a co za tym idzie zasobności jej mieszkańców w jednoczącej się Europie.



CDN – Ani brat ani swat – przypadek Janusza Kijowskiego, Opis… r.  CXVI

Rozdz. CXIV – Znowu A.Urbański: czyli tragedie są dla ludzi.

niedziela, 4 kwiecień 2010

Doszło do Finału. Jak zwykle udanego. Ludzi też przyszło sporo. Nagrody wręczał Andrzej Urbański – niby mało uważny, pobłażliwy, mówiący, że nie chce imprez niszowych lecz tłumów pod Pałacem Kultury, a jednak wierny przyjaciel i najprawdziwszy obrońca ogródka.

Krzysztof Rau, Andrzej Urbański i Jarosław Kilian

Toi@toi mi nie wymienili, więc zaciągnąłem go po spektaklu czy raczej w trakcie występu zapełniającego czas obrad jury na kawę. Finał to było łódzkie „12 godzin z życia kobiety” Młynarskiego i Derfla z istoty rzeczy ze względu na udział Jurka w jury niepodlegające konkursowej ocenie. Kiedy więc jury radziło zaciągnąłem Jędrka do Casa del Valdemar na kawę.

Teren bitwy o Dolinę Szwajcarską

Casa przy skwerku u zbiegu Pięknej, Mokotowskiej i Chopina mieści się w miejscu, gdzie niegdyś był klub nauczyciela, w którym w 77 roku odbywał się ślub Halinki Kreid i Marka Waszkiela. Powspominawszy jak kąpaliśmy wówczas w umywalce nasze naczubione głowy spojrzałem mu głęboko w oczy i umówiliśmy się, że tak dalej być nie może. Ja już wiedziałem, że NGOsem może być prezydentowa Kwaśniewska z Orlenem w tle, no ewntualnie pani ambasadorowa Koźmińska, przemiła Mme Irene, co w całej Polsce czyta dzieciom, czemu by jednak nie podołała bez pozycji męża i Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności w zapleczu.

Jędrkowi takich rzeczy tłumaczyć nie trzeba. On rozumiejąc mój swoisty abstrakcjonizm, wiedząc, że życie jest dla mnie bardziej figurą literacką, niż realną koniecznością zaś  cała moja odwaga płynie w istocie z niewiary w rzeczywistość przy absolutnym poczuciu formy –  ma jednocześnie instynkt konkretu. Rozumie Parmenidesa lecz  wie że życie nie jest eleackim złudzeniem –  jest naprawdę. Zawsze powtarza pozornie banalne zdanie „Ludzie są jacy są’. Jednak Urbański umie przetłumaczyć to na herbertowskie „wybacz wenceckim lustrom, że powtarzają powierzchnię”. Rozumie  też ( co odróżnia go od politycznych arywistów), że i idee materializują się czasami.

Nie zapomnę zdania jakie wypowie w kilka miesięcy później, przewidując niczym Tejrezjasz  bieg  perypetii,  która stanie się  istotną przyczyną mojej  także rodzinnej tragedii.

Matka wyrodna, zaślepiona żona, bohater  odarty z  Godności : ty myślisz, że to literatura. Nieprawda. To wszystko dla ludzi !

Ewa Tucholska i Magdalena Dratkiewicz w "12 godzinach z życia kobiety"

Fakt! Przekonuję się o tym ze zdziwieniem od tamtej właśnie chwili. Od dnia, gdy zrozumiawszy, że sam nie dam rady zbudować mego zamku na lodzie i korzystając ze wsparcia Andrzeja – Urzędnika zacząłem przedzierać się przez gąszcza dworu. Obserwować niepojęte reguły. Powoli, powoli uczyć się słuchać. – Nie mów ! Powtarzał mi Andrzej przy każdym spotkaniu, których od tamtego  czasu coraz mniej. Coraz bardziej interesowne. Właściwie spotykamy się wtedy, gdy ja potrzebuję wsparcia a on – lustra dla swojej pychy.

– Jasne, muszę ci załatwić jakąś pracę powiedział Urbański w Casa Valdemar i z tym rozstaliśmy się po finale. Jak zwykle zwinąłem majdan na coraz większy TIR pana Darka i ruszyłem w stronę stodoły w Ołtarzach. Kolejny podobny rok.  Tylko, że teraz bez żadnych już zabezpieczeń. Bez kontraktu dla firmy na zime, zlecenia, TV, etatu. Plik rozliczeń w excelu, w którym zamykałem ogródki od kilku lat nazywłem juź tak samo: rozmiar klęski.xls.

Ołtarze - Gołacze

Zwiozłem rzeczy. Czekałem na opóźniane wręcz celowo przez Miasto płatności. M.in. skarbniczka Miasta pani Łucja Konopka wymyśliła sobie, że 14 dniowy okres na wypłatę II transzy nie obowiązuje od momentu, kiedy to ja jako NGO przedstawię rozliczenie w podległym jej biurze kultury lecz od chwili gdy to biuro przedstawi rozliczoną dokumentację w Biurze Finansów. Oczywisty biurokratyczny nonsens, którego jedynym bodaj czy nie zamierzonym efektem było obniżenie wiarygodności pozarządowego partnera. W efekcie złożywszy sprawozdanie z wykonania I części dotacji gdzieś około 20 sierpnia i zakończywszy imprezę 31 sierpnia drugą część pieniędzy – bagatelne 40 tys. złotych z okładem zobaczyłem na koncie Fundacji 2 października podczas, gdy zgodnie z tą samą umową rozliczyć całą dotację powinienem do końca września. – Zamknięte koło.

Jeden z ostatnich plakatów=programów: ręcznie robionych

Popłaciłem w kilku wypadkach mocno już po dwu miesiącach zdenerwowanych dłużników, w pierwszych dniach października, a jeszcze oczekiwałem na dotację z Sejmiku, co zmusiło mnie do odroczenia kilku płatności o miesiąc. I tak lepiej niż przed rokiem kiedy to z sejmikowej łaski kilka indywidualnych nagród wysłałem aktorom … na gwiazdkę. Czułem jak pętla zaciska mi się na szyi. Niejedna zresztą, bo zmęczona brakiem finansowego sukcesu, pozbawiona (od czasu niefortunnych przygód z kapeluszami) satysfakcji i apanaży –  matka mych córek zaczęła zachowywać się bardzo nieładnie. Widząc sporą gotówkę w mojej portmonetce potrafiła wyjmować „alimenty” na życie nie zwracając uwagi, że to kwoty ściśle odliczone na honoraria. Zmusiło mnie to do nie zostawiania pieniędzy w domu, co z kolei obróciło się przeciw mnie. Jakaś typowa dla mnie dekoncentracja, dystrakcja, poszukiwanie bodaj zagubionych kluczy, wybebeszenie z miliona gratów mego Wozu Tespisa zwanego Tiponkiem, zgubiona portmonetka, oddana portmonetka. W dniu finału w jakimś markecie po zrobieniu zakupów na przyjęcie końcowe zajrzawszy do portmonetki odkryłem brak … 4 tys. złotych. – Nawet nie drgnąłem! Tylko krew uciekła mi gdzieś w stopy. Po chwili dekoncentracji zapłaciłem rachunek kredytową kartą. Czym w końcu są 4 tys. (jedne wakacje z dziećmi !). Dla człowieka operującego 150 tysiącami złotych !? To się okazuje dopiero po zamknięciu bilansu. Spojrzeniu na debet karty kredytowej, opłaceniu dłużników. Zaległy od mojej fikcyjnej gaży (1/4 etatu a 750 zł) w Fundacji i kilku umów o pracę  ZUS za rok 2002 i ten 2003 sięga (bez odsetek) ok. 4 tys. zł. i do dziś nie został spłacony. O czym uprzejmie do Niebieskiego Urzędu Skarbowego sam na siebie donoszę. Należności pseudodochodów (wynik wymiany faktur i generacji kosztów uznawanych przez sponsorów) sięgnęły pod koniec 2003 roku 20 tys. zł. Zgłosili się już po nie komornicy Urzędu Skarbowego. Należności z odsetkami urosły z odsetkami do 30 tysięcy. Do końca mych dni pewnie będę je spłacał…

Arkadia

Grunt osuwał mi się spod nóg. Na karcie kredytowej miałem dostępny  limit bodaj 14 tys. zł. Zacząłem w ratach wybierać gotówkę licząca się… sam nie wiem z czym. Z ucieczką? Czarną godziną. Sam nie wiem. Fomalnie zobowiązania popłaciłem. Długi skarbowe i debetowe sięgały  w tym momencie może 30 tys. zł. Kilka pensji. Tylko skąd je wziąś ? Przebywałem cały czas w Ołtarzach. Pisałem sprawozdania. Wszedłem nawet w internetowe gadu-gadu. Abstracja. Syndrom Bankruta. Pamiętam nawet moment, gdy prawie poważnie zastanawiałem się czy nie odpowiedzieć na inernetowy apel syna afrykańskiego tyrana  Mobutu, który proponował fundacjom pranie zdeponowanych jakoby przez tatusia w szwajcarskich bankach pieniędzy.

Wtedy po raz pierwszy oderwałem się od rzeczywistości. A może ją wreszcie zauważyłem. Rzeczywistość marzenia, urzędnika pragnącego oderwać się od codziennej pracy. Rzeczywistość wirtualną losowania w toto-lotka, spotkania z dziewczyną spotkaną w internecie. Wszedłem na Gadu-Gadu, w weekendy szukając Arkadii, gdzieś między Żelazową Wolą a Nieborowem  wyznając  do arystokratycznego mikrofonu gminne kulisy kolejnego sukcesu. Bo przecież medialnie XII Konkurs był tradycyjnie – sukcesem.

Stodoła uporządkowana, dłużnicy popłaceni. Urbański milczy. Moje emocje rozbujane do ostateczności. Podjąłem próbę ucieczki z Warszawy. Dowiedziałem się, że Zarząd Sejmiku Województwa Warmińsko-Mazowieckiego ogłosił konkurs na stanowisko dyrektora teatrów w Olsztynie i w Elblągu. Zarząd był wprawdzie komozycją SLDowsko-Samoobronną, ale mnie było już wszystko jedno. Porozumiałem się  z Krzysztofem Rauem, wyciągnąłem starą rekomendację Maćka Wojtyszko. Odbyłem rekonesans wędrując z Elbląga aż po Frombork, Braniewo do  Olsztyna. Jesienną porą zjechałem moim Tiponkiem  Warmię i Mazury wzdłuż i wszerz.   Nawet się zakochałem – w Alensteinie.

CDN

CXV –

Ani brat ani swat – przypadek Janusza Kijowskiego

Rozdz. CXIII – Karaoke czyli wspólne śpiewanie

środa, 10 marzec 2010

Rutynę urozamaicałem wyśpiewywaniem nagranych przed rokiem przez Staszaka Górkę i Wojtka Machnickiego piosenek. W tym roku Staszek był w jury.

Staszek Górka na XII KTO (2003)

Miał jednak mniej czasu na wspieranie mnie w charakterze Arbitra Nagrody Publiczności. Do tej roli wyznaczyliśmy więc drogą losowania Sędziów Agonu, którymi teraz zostały panie: Danuta Bednarek i Anna Bieńkowska –Gołąb. Śpiewy zatem były  mechaniczne. Z płyty, którą uruchamiałem czas jakiś przed spektaklem. W tym roku podjąłem też pierwszą próbę zmierzenia się z techniką karaoke.


Rozdz. XIV. Organizacja

czwartek, 9 lipiec 2009

Walczyłem o pieniądze ale nie były one dla mnie celem głównym. Wydawało mi się, że wartość obroni się sama. Nie miałem etatu. Po likwidacji Polonii 1 wywalczyłem jeden kontrakt z KBNu, dla którego zrobiłem łącznie osiem programów poświęconych sylwetkom wybitnych polskich uczonych. Część wyemitowała TV Polonia: o profesorach Bogdanie Lesyngu i Marku Niezgódce z Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania Matematycznego i  Komputerowego; o genetyku Andrzeju Jerzmanowskim, o Krzysztofie Jakubowskim z PAN-owskiego Muzeum Ziemi na warszqaawskim Frascati,  o Teresie Michałowskiej specjalistce od literatury średniowiecznej wreszcie o  stochastyku Kazimierzu Sobczyku. Ostatnie dwa – o profesorze gastrologu profesorze Stanisławie Konturku i historyku Januszu Tazbirze musiałem już oddać do POLSAT-u.

No cóż… Dużo się nauczyłem. Dowiedziałem się, co to jest kaprolaktam i helicobacter pyliori. Zgłębiałem tajniki strukturalnych modeli komputerowych, a nawet na spacerze z Aleksandrem Wolszczanem po wnętrzu czaszy jednego z największych teleskopów w Piekarach pod Toruniem – pojąłem czym sa Pulsary.

Więcej w wydaniu książkowym:

Rozdz. XII. Widzowie bardzo wierni

czwartek, 9 lipiec 2009

Wszystko można o mnie powiedzieć, ale przecież nie to, że zauważam ludzi. No może jeszcze ludzi tak, gdy mowa o nich w zbiorowości, w ogóle, we wspólnocie, ale wszak nie poszczególne osoby, których po pierwsze nie poznaję. Podaj mi swój wzrost, wagę, rok urodzenia – jakąkolwiek liczbę, byle nie imię czy nazwisko, których nie spamiętam. Nie mam również pamięci do twarzy.

Tu jestem nieodrodnym synem ojca, który opowiadał mi jak po premierze filmowej „Szyfrów” Hasa ( wg. opowiadania i scenariusza A. Kijowskiego) rozmawiając na popremierowym koktajlu z grającą w tym filmie główną rolę, porte parole mojej babki ( Żeglikowskiej z domu) – Ireną Eichlerówną zupełnie nie mógł sobie przyomnieć skąd zna twarz tej rozcharakteryzowanej damy. Na pytanie jak mu się film podoba powiedział jej, że średnio, a już najbardziej to drażniła go aktorska maniera … Eichlerówny!

Takie męki przeżywam codziennie niemal.

Więcej w wydaniu książkowym:

Rozdz. XI. Teatrzyk w Telewizji

czwartek, 9 lipiec 2009

Nadciągał jubileusz pięciolecia. Znów miałem jakieś wpływy w telewizji. Z Januszem (Kichą)-Kieszkiewiczem robiliśmy filmy dla KBNu, bez entuzjazmu emitowała je TVPOLONIA  ja jednak dzięki temu miewałem telewizyjną przepustkę, co umożliwiło mi atakowanie redakcji kulturalnych.

Więcej w wydaniu książkowym:

Rozdz. X. Ogórkowe Ogródki

czwartek, 9 lipiec 2009

Cztery konkursy i trzecia teatralna przestrzeń. Po Café Lapidarium, była kawiarenka Gwiazdeczka, potem trafiliśmy do Starej Dziekanki. Łączyło te miejsca otwarte powietrze i ograniczenie przestrzeni oraz fakt, że publiczność nie przychodziła tam do teatru po to by „zachłystywać się sztuką”. Ludzie przychodzili do tych miejsc, by się spotkać, pogadać napić kawy lub wina. Ludzie już byli. Teatr przybywał potem. I próbował zagrać swoją rolę.

Więcej w wydaniu książkowym:

Rozdz. IX. Igrzyska

czwartek, 9 lipiec 2009

Czy ja ten ogródek traktowałem serio ? Czy przypuszczałem, że może się on stać osią mego życia ? – I tak, i nie. Jakoś nie do końca, bez determinacji jednak robiłem wszystko by nie wyrzucać sobie, że czegoś zaniedbałem. Chodziłem więc od burmistrza Rutkiewicza do jego zastępcy Janka Latkowskiego szukając nieco bardziej instytucjonalnej bazy dla tworzącej się imprezy. W okresie zawieszenia między „Nowym Światem” a „NTW’ przygotowałem też projekt „Śródmiejskiego Banku Kultury”. Potem przekształciłem go w „Śródmiejski Impresariat Kultury”.

Ale nasz czas się kończył. W czerwcu przegrałem wybory na radnego kandydując poza partiami z Forum, które nazwaliśmy Warszawskim Forum Samorządowym.

Do Warszawy wracali przyczajeni przez minione cztery lata tzw. dobrzy fachowcy chociaż partyjni. Solidaruchy takie jak ja lądować miały na śmietniku historii.

Więcej w wydaniu książkowym:

Rozdz. VIII. Habent sua fata … territoria

czwartek, 9 lipiec 2009

Miały przecież swych właścieli – przestrzenie. Poukrywali się wówczas, na nowo określali obszary, szukali porozumienia z nową władzą. Ale wszak nie byli to ludzie nowi.

Lapidarium formalnie należało do Muzeum Miasta Historycznego Warszawy, kierowanego – przez pól wieku nieprzerwanie ! – od roku 1951 do 2003 przez profesora Janusza Durko.

Więcej w wydaniu książkowym:

Rozdz. VII. Spotkanie z Lapidarium.

czwartek, 9 lipiec 2009

Bodaj w 91 kiedy Andrzej Urbański był krótko wydawcą Pegaza, a ja pracowałem jeszczej w „Tygodniku Solidarność”, w którym właśnie przeprowadziłem ankietę pt. Głosowanie imienne pytając o celowość istnienia Ministerstwa Kultury oraz o to jak dalece teatry winny być dotowane – zgłosiła się do mnie TV bym się wypowiedział nt. dotacji dla sztuki. Materiał miał oczywiście tezę. Artyści chórem narzekali. Toteż nie znalazłem swojej „setki” między wypowiedziami od wszystkich  Englertów pobranych. Nie znalazłem bo pamiętam, co wtedy mówiłem. Jako starówkowy radny zaprosiłem kamerę na ulicę Nowomiejskią. Stanęlismy na wprost Lapidarium.

Na tym  Dziedzińcu Muzeum Historycznego m. st. Warszawy próbował zadomowić się teatr. W 91 roku grali tam „Lizystratę” Arystofanesa. Bardzo spodobała mi się ta idea. Byłem ‘za’ i twierdziłem do kamery, że to najlepszy dowód, że nie jest źle, że reformy, swoboda dobrze służą sztuce.

– Nie był to słuszny pogląd. Może nawet niesłuszny. Nie pojawiłem się na ekranie, a po roku aktorów także tam już nie było. Pojawił się za to Jacek Kiliński.

Więcej w wydaniu książkowym: