Wpisy otagowane ‘Jarosław Kret’

Rozdz. LXXXVIII – Od Religi po Wałęsę – hipokryzja elit.

piątek, 23 październik 2009

poprzedni pierwszy następny

Moje telewizyjne programy z wszystkimi możnymi tego świata podzielić wypadnie na trzy części. Pierwsza trwała rok z okładem. Od grudnia’92 do początku lutego’93 roku –  działałem całkowicie swobodnie, pracowałem darmo. Dla pieniędzy robiłem newsy. Potem, jedynie z akceptacją Michala Komara, wkraczałem do otwartego studia by lub realizowałem program na żywo. W tym trybie zrealizowałem 120 programów. Na żywo  rozmawiałem z 66 osobami. Tydzień w tydzień: od 21 maja 93 do 28 sierpnia ’94. Nazajutrz prokurator wkroczył do NTW.

Spotykałem się m.in.: z ekonomistami:Leszkiem Balcerowiczem, Ryszrdem Bugajem , Jerzym Eysymontem czy Hanną Gronkiewicz – Waltz. Politykami takimi jak Zbigniew Bujak,

A.T.K i Zbigniew Bujak ( 2.VII.1993)

A.T.K i Zbigniew Bujak ( 2.VII.1993)

Bronisław Geremek, Lech Kaczyński albo  Janusz Onyszkiewiczem. Z  byłymi premierami Janem Krzysztofem Bieleckim i Janem Olszewskim.  Z wybitnymi prawnikami Adamem Strzemboszem i Andrzejem Stelmachowski. Ludźmi biznesu takimi jak Piotr Büchner, Zbigniew Niemczycki czy Sobiesław Zasada. Także, choć najrzadziej z zaangażowanymi politycznie artystami jak Izabella Cywińska czy Jacek Kaczmarski. Wreszcie z publicystami takimi jak Dariusz Fikus, Zdzisław Najder czy Konstanty Gebert. W tym samym dniu co Grauso moim gościem była Małgorzta Niezabitowska. Teraz jednak uzyskałem to, co Komarowi chyba nie było dane. Skromny ale jednak – budżet. Rozpocząlem cykl rozmów o telewizji. Wkrótce było wiadomo, że koncesji z rąk Markiewicza  nie dostaniemy.


Rozdz. LXXXV – I Boni nas nie obroni – Po czemu telewizja wypada piratom

sobota, 17 październik 2009

poprzedni pierwszy następny

Tysiąc bez mała pięknych, swobodnych dni – minęło mi jak jeden. Wierzyłem w ludzi. Kochałem swój kraj. Dwa i pół roku żyłem w przekonaniu, że oto na białym koniu odbijamy wolność.



„A gdy konia już z chaty wywiedli”, gdy nadchodzi już „ksiądz z Panem Bogiem”, gdy przychodziło brnąć pieszo, błąkać się od podwórka do podwórka z teatralną trupą, gonić po Europie w poszukiwaniu czarodziejskich Ogrodów – długo, do dziś nie do końca jestem w stanie uwierzyć, żeśmy się pomylili, że jednak po raz kolejny zmarnowaliśmy, tracimy szansę:  tę małą – jaką była lokalna telewizja i tę wielką, którą zdawała się odzyskiwana godność przez wieki ciemiężonego narodu.

Jakie siły sprawiły, że same opowiadam dziś klęski ? Jakiej mocy potrzeba by przegrane bitwy w zwycięstwo odmienić ? Minionego czasu nic nie powróci, choć niemal wszyscy aktorzy mojej telewizyjnej sceny, większość z nich przynajmniej jest jeszcze w grze i czasem ze zdumieniem odkrywam, że w kolekcji próżności żadnej mi fotografii z przyszłymi premierami i niezgłoszonymi jeszcze kandydatami na prezydentów Najjaśniejszej RP ciągle nie brakuje.

Skoro zatem tak było, jeśli mimo oporu materii tyle publicznych osób indywidualnego udzielało naszej inicjatywie wsparcia – może nie wszystko stracone ? Może te moje „zadumy” skoro jeszcze nie na paryskim bruku pisane, dziś gdy nad naszą niepodległością nowe kłębią się chmury jakiemuś twórczemu działaniu posłużą? 11 grudnia 1981 w Sali Teatru Dramatycznego Senior tak mówił: „[…] Stan dzisiejszy polskich obyczajów i polskiego myślenia przypomina czasy saskie. Literatura musi zdobyć się na okrucieństwo takie do jakiego zdolni byli pisarze, którzy wówczas postawili narodowi zwierciadło przed oczy. I zdołali go tym wizerunkiem przerazić. […] model reformatorski, model literaturu zygmuntowskiej i stanisławowskiej czeka dziś na spełnienie w literaturze współczesnej, która powinna znaleźć w sobie siłę Modrzewskiego i Skargi i Konarskiego, Reja i Kitowicza aby poddać krytyce nie tylko sposób rządzenia Polakami lecz sposób życia i myślenia Polaków”.

W 1992 roku nie mieliśmy problemu z władzą. Co najwyżej sami ze sobą. U steru państwa był rząd Suchockiej. Nie była to już wprawdzie działaczka opozycji jak Tadeusz Mazowiecki, Jan Krzysztof Bielecki czy Jan Olszewski – ale mimo stażu w Stronnictwie Demokratycznym o agenturalność posądzać ją było nie sposób. Wkrótce zresztą po ujawnieniu kolejnych list: Macierewicza, Milczanowskiego, Wildsteina, wreszcie Raportu WSI okaże się, że ci, którzy prezentowali się jako arbitrzy elegancji politycznej jak np. Andrzeje Szczypiorski czy Drawicz mieli życiorysy bardziej od niejednego ‘komucha’ delikatnie mówiąc – skomplikowane.

Tak dziś powiem, choć wypowiadam to z podobną nadzieją na „błądzenie” jak wtedy gdy kasandryczne dla naszej niepodległości wizje głoszę. Tak dziś mówię, bo coraz więcej wiemy, a mnie (czemu już parokroć dawałem wyraz) bardziej od Wildsteina, co do autentyczności tych wszystkich „kwitów” dopiero Michał Boni i to w piętnaście lat później przekonał.

I nie dlatego, że zbładził czy, że się przestraszył. To można było wybaczyć. Lecz dlatego, że nie poczuł skruchy. Piętnaście lat kłamał, a gdy się już nie dało: dla kontynuacji kariery, dla możliwości wyprzedania resztki majątku polskich szpitali, stoczni i mediów publicznych  w Rządzie Zdrady NarodowejKorupcji  już ostatecznie po dymisji szefa  CBA przez premiera Tuska zalegalizowanej, nie zawahał się uwiarygodnić wszystkich jakże nieestetycznych zdawało się wtedy gestów Macierewicza, histerycznych jak sądziłem zawołań Jana Olszewskiego.

ATK - Michał Boni 18.VI.1883
ATK – Michał Boni 18.VI.1993

Rozmawiałem z Bonim w telewizji jako jednym z pierwszych. Kiedy się pierwszy raz natknąłem ? Chyba dopiero na pololnistyce, gdzie studiował w jednej z ościennych grup. Razem chodziliśmy do mgr Witort na łacinę. Michał do klasyki miał spory talent i pamiętam, że chętnie pomagał mi w tłumaczeniach. Na początku wszyscy żyliśmy teatrem. Michał oglądał naszego Metora, a potem całe towarzystwo wciągnęło nas (to znaczy Andrzeja Urbańskiego i mnie) do realizacji Andrzejewskiego Bram Raju. Próby pamiętam odbywały się w nieotynkowanym budynku ekonomii na Długiej albo w akademiku na Lewartowskiego. Urbański szybko się wycofał, do premiery i tak nie doszło. Za to dyskusje były potężne.

Boni szybko otrzymał propozycję asystentury, co powstrzymało go przed podpisaniem listu w sprawie Pyjasa. Podpis na nim był swoistym testem odwagi i opowiedzenia się po stronie opozycji.  W opozycję byłem już wówczas zaangażowany współpracując z KORem. Wciągałem osoby godne zaufania. Choćby Marka Karpińskiego, który te podpisy zbierał. Asystentura synowi dysydenta marzącemu o reżyserii też nie groziła – list więc  podpisałbym bez wahania. Tylko – że jakoś tenże Karpiński po mój podpis się nie zgłosił. Nie wiem czemu. Tym trudniej jednak potępiać mi Miśka, że wówczas odmówił. Nie poszedł przecież  tak ostro jak, późniejszy emigrant i moralny autorytet Krzysztof Rutkowski, autor „Paryskich Pasaży”: „Szef”, zwany tak ze względu na fakt, że przewodniczył Kołu Polonistów – stał się wszak bodaj w 75 roku jednym z ostatnich nabytków PZPRowskich na tym wydziale.