Wpisy otagowane ‘Dolina Szwajcarska’

Rozdz. CXIV – Znowu A.Urbański: czyli tragedie są dla ludzi.

niedziela, 4 kwiecień 2010

Doszło do Finału. Jak zwykle udanego. Ludzi też przyszło sporo. Nagrody wręczał Andrzej Urbański – niby mało uważny, pobłażliwy, mówiący, że nie chce imprez niszowych lecz tłumów pod Pałacem Kultury, a jednak wierny przyjaciel i najprawdziwszy obrońca ogródka.

Krzysztof Rau, Andrzej Urbański i Jarosław Kilian

Toi@toi mi nie wymienili, więc zaciągnąłem go po spektaklu czy raczej w trakcie występu zapełniającego czas obrad jury na kawę. Finał to było łódzkie „12 godzin z życia kobiety” Młynarskiego i Derfla z istoty rzeczy ze względu na udział Jurka w jury niepodlegające konkursowej ocenie. Kiedy więc jury radziło zaciągnąłem Jędrka do Casa del Valdemar na kawę.

Teren bitwy o Dolinę Szwajcarską

Casa przy skwerku u zbiegu Pięknej, Mokotowskiej i Chopina mieści się w miejscu, gdzie niegdyś był klub nauczyciela, w którym w 77 roku odbywał się ślub Halinki Kreid i Marka Waszkiela. Powspominawszy jak kąpaliśmy wówczas w umywalce nasze naczubione głowy spojrzałem mu głęboko w oczy i umówiliśmy się, że tak dalej być nie może. Ja już wiedziałem, że NGOsem może być prezydentowa Kwaśniewska z Orlenem w tle, no ewntualnie pani ambasadorowa Koźmińska, przemiła Mme Irene, co w całej Polsce czyta dzieciom, czemu by jednak nie podołała bez pozycji męża i Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności w zapleczu.

Jędrkowi takich rzeczy tłumaczyć nie trzeba. On rozumiejąc mój swoisty abstrakcjonizm, wiedząc, że życie jest dla mnie bardziej figurą literacką, niż realną koniecznością zaś  cała moja odwaga płynie w istocie z niewiary w rzeczywistość przy absolutnym poczuciu formy –  ma jednocześnie instynkt konkretu. Rozumie Parmenidesa lecz  wie że życie nie jest eleackim złudzeniem –  jest naprawdę. Zawsze powtarza pozornie banalne zdanie „Ludzie są jacy są’. Jednak Urbański umie przetłumaczyć to na herbertowskie „wybacz wenceckim lustrom, że powtarzają powierzchnię”. Rozumie  też ( co odróżnia go od politycznych arywistów), że i idee materializują się czasami.

Nie zapomnę zdania jakie wypowie w kilka miesięcy później, przewidując niczym Tejrezjasz  bieg  perypetii,  która stanie się  istotną przyczyną mojej  także rodzinnej tragedii.

Matka wyrodna, zaślepiona żona, bohater  odarty z  Godności : ty myślisz, że to literatura. Nieprawda. To wszystko dla ludzi !

Ewa Tucholska i Magdalena Dratkiewicz w "12 godzinach z życia kobiety"

Fakt! Przekonuję się o tym ze zdziwieniem od tamtej właśnie chwili. Od dnia, gdy zrozumiawszy, że sam nie dam rady zbudować mego zamku na lodzie i korzystając ze wsparcia Andrzeja – Urzędnika zacząłem przedzierać się przez gąszcza dworu. Obserwować niepojęte reguły. Powoli, powoli uczyć się słuchać. – Nie mów ! Powtarzał mi Andrzej przy każdym spotkaniu, których od tamtego  czasu coraz mniej. Coraz bardziej interesowne. Właściwie spotykamy się wtedy, gdy ja potrzebuję wsparcia a on – lustra dla swojej pychy.

– Jasne, muszę ci załatwić jakąś pracę powiedział Urbański w Casa Valdemar i z tym rozstaliśmy się po finale. Jak zwykle zwinąłem majdan na coraz większy TIR pana Darka i ruszyłem w stronę stodoły w Ołtarzach. Kolejny podobny rok.  Tylko, że teraz bez żadnych już zabezpieczeń. Bez kontraktu dla firmy na zime, zlecenia, TV, etatu. Plik rozliczeń w excelu, w którym zamykałem ogródki od kilku lat nazywłem juź tak samo: rozmiar klęski.xls.

Ołtarze - Gołacze

Zwiozłem rzeczy. Czekałem na opóźniane wręcz celowo przez Miasto płatności. M.in. skarbniczka Miasta pani Łucja Konopka wymyśliła sobie, że 14 dniowy okres na wypłatę II transzy nie obowiązuje od momentu, kiedy to ja jako NGO przedstawię rozliczenie w podległym jej biurze kultury lecz od chwili gdy to biuro przedstawi rozliczoną dokumentację w Biurze Finansów. Oczywisty biurokratyczny nonsens, którego jedynym bodaj czy nie zamierzonym efektem było obniżenie wiarygodności pozarządowego partnera. W efekcie złożywszy sprawozdanie z wykonania I części dotacji gdzieś około 20 sierpnia i zakończywszy imprezę 31 sierpnia drugą część pieniędzy – bagatelne 40 tys. złotych z okładem zobaczyłem na koncie Fundacji 2 października podczas, gdy zgodnie z tą samą umową rozliczyć całą dotację powinienem do końca września. – Zamknięte koło.

Jeden z ostatnich plakatów=programów: ręcznie robionych

Popłaciłem w kilku wypadkach mocno już po dwu miesiącach zdenerwowanych dłużników, w pierwszych dniach października, a jeszcze oczekiwałem na dotację z Sejmiku, co zmusiło mnie do odroczenia kilku płatności o miesiąc. I tak lepiej niż przed rokiem kiedy to z sejmikowej łaski kilka indywidualnych nagród wysłałem aktorom … na gwiazdkę. Czułem jak pętla zaciska mi się na szyi. Niejedna zresztą, bo zmęczona brakiem finansowego sukcesu, pozbawiona (od czasu niefortunnych przygód z kapeluszami) satysfakcji i apanaży –  matka mych córek zaczęła zachowywać się bardzo nieładnie. Widząc sporą gotówkę w mojej portmonetce potrafiła wyjmować „alimenty” na życie nie zwracając uwagi, że to kwoty ściśle odliczone na honoraria. Zmusiło mnie to do nie zostawiania pieniędzy w domu, co z kolei obróciło się przeciw mnie. Jakaś typowa dla mnie dekoncentracja, dystrakcja, poszukiwanie bodaj zagubionych kluczy, wybebeszenie z miliona gratów mego Wozu Tespisa zwanego Tiponkiem, zgubiona portmonetka, oddana portmonetka. W dniu finału w jakimś markecie po zrobieniu zakupów na przyjęcie końcowe zajrzawszy do portmonetki odkryłem brak … 4 tys. złotych. – Nawet nie drgnąłem! Tylko krew uciekła mi gdzieś w stopy. Po chwili dekoncentracji zapłaciłem rachunek kredytową kartą. Czym w końcu są 4 tys. (jedne wakacje z dziećmi !). Dla człowieka operującego 150 tysiącami złotych !? To się okazuje dopiero po zamknięciu bilansu. Spojrzeniu na debet karty kredytowej, opłaceniu dłużników. Zaległy od mojej fikcyjnej gaży (1/4 etatu a 750 zł) w Fundacji i kilku umów o pracę  ZUS za rok 2002 i ten 2003 sięga (bez odsetek) ok. 4 tys. zł. i do dziś nie został spłacony. O czym uprzejmie do Niebieskiego Urzędu Skarbowego sam na siebie donoszę. Należności pseudodochodów (wynik wymiany faktur i generacji kosztów uznawanych przez sponsorów) sięgnęły pod koniec 2003 roku 20 tys. zł. Zgłosili się już po nie komornicy Urzędu Skarbowego. Należności z odsetkami urosły z odsetkami do 30 tysięcy. Do końca mych dni pewnie będę je spłacał…

Arkadia

Grunt osuwał mi się spod nóg. Na karcie kredytowej miałem dostępny  limit bodaj 14 tys. zł. Zacząłem w ratach wybierać gotówkę licząca się… sam nie wiem z czym. Z ucieczką? Czarną godziną. Sam nie wiem. Fomalnie zobowiązania popłaciłem. Długi skarbowe i debetowe sięgały  w tym momencie może 30 tys. zł. Kilka pensji. Tylko skąd je wziąś ? Przebywałem cały czas w Ołtarzach. Pisałem sprawozdania. Wszedłem nawet w internetowe gadu-gadu. Abstracja. Syndrom Bankruta. Pamiętam nawet moment, gdy prawie poważnie zastanawiałem się czy nie odpowiedzieć na inernetowy apel syna afrykańskiego tyrana  Mobutu, który proponował fundacjom pranie zdeponowanych jakoby przez tatusia w szwajcarskich bankach pieniędzy.

Wtedy po raz pierwszy oderwałem się od rzeczywistości. A może ją wreszcie zauważyłem. Rzeczywistość marzenia, urzędnika pragnącego oderwać się od codziennej pracy. Rzeczywistość wirtualną losowania w toto-lotka, spotkania z dziewczyną spotkaną w internecie. Wszedłem na Gadu-Gadu, w weekendy szukając Arkadii, gdzieś między Żelazową Wolą a Nieborowem  wyznając  do arystokratycznego mikrofonu gminne kulisy kolejnego sukcesu. Bo przecież medialnie XII Konkurs był tradycyjnie – sukcesem.

Stodoła uporządkowana, dłużnicy popłaceni. Urbański milczy. Moje emocje rozbujane do ostateczności. Podjąłem próbę ucieczki z Warszawy. Dowiedziałem się, że Zarząd Sejmiku Województwa Warmińsko-Mazowieckiego ogłosił konkurs na stanowisko dyrektora teatrów w Olsztynie i w Elblągu. Zarząd był wprawdzie komozycją SLDowsko-Samoobronną, ale mnie było już wszystko jedno. Porozumiałem się  z Krzysztofem Rauem, wyciągnąłem starą rekomendację Maćka Wojtyszko. Odbyłem rekonesans wędrując z Elbląga aż po Frombork, Braniewo do  Olsztyna. Jesienną porą zjechałem moim Tiponkiem  Warmię i Mazury wzdłuż i wszerz.   Nawet się zakochałem – w Alensteinie.

CDN

CXV –

Ani brat ani swat – przypadek Janusza Kijowskiego

Rozdz.CXII – Z ducha tańca

wtorek, 9 marzec 2010

Pewna Grupa z Warszawy - Mistrz Pathelin ( spektakl w Dolinie Szwajcarskiej

Wróciłem wprost na XII Konkurs. Był już właściwie przygotowany. Skromniej niż przed rokiem. Dużo skromniej niż dwa lata wcześniej. Bo i pieniędzy było w sumie o ponad 20 tysięcy mniej niż przed rokiem. Wystartowałem więc w tym 2003 roku dopiero 6 lipca. W tym roku także w Lapidarium, które pod swoją kuratelę przejął już stanowczo Sebastian Lenart ze Staromiejskiego Domu Kultury.



CDN – Rozdział CXIII –  Karaoke czyli wspólne śpiewanie

Rozdz. C – Palant na Palatynacie

poniedziałek, 16 listopad 2009

poprzedni pierwszy następny

Palant na Palatynacie, Opis obyczajów w 15 leciu.., r. C

Szaleństwo ? Amatorszczyzna ? Heroizm ? Czy mam tłumaczyć, że właściwie to na tę podróż nie było mnie stać ? A już z pewnością na noclegi. Załadowawszy samochód materiałami reklamowymi, pięknie oprawioną książeczką z projektem w wielu egzmplarzach ruszyłem stawić czoła brukselskiej biurokracji, unijnej anonimowości procedur. Ruszyłem jak to w moim zwyczaju bardzo późną nocą. I … zaczęło się od gumy, którą w ulewym deszczu złapałem gdzieś pod Poznaniem. Właściwie nie gumy lecz felgi, bo nie wytrzymała jakości pseudo autostrady na odcinku między Koninem a Poznaniem. Oponę zmieniłem w ulewie. Potem wyremontowałem felgę, gdzieś za Poznaniem w drodze do Świecka, poczułem upiorne zmęczenie. Był biały dzień, prawie południe, droga koszmarna, żadnego hotelu w okolicy. Zjechałem gdzieś w rżysko i zapadłem w drzemkę. Pamiętam, że zbudził mnie telefon komórkowy. Bodaj czy to nie dzwoniła Monika Świtaj. Odpowiadałem światowo, że właśnie jadę do Brukseli. Zmierzałem.


Rozdz. XCIX – Dionizje czyli z Jurkiem Derflem w saunie

niedziela, 15 listopad 2009

poprzedni pierwszy następny

To był w sumie bardzo miły sezon. Nawet nie szaleńczo pracowity. Repertuar ułożywszy z wyprzedzeniem, mając Kasię Synowiec do pomocy mogłem sporo czasu wakacyjnego spędzić z moimi dziewczynkami ( Kamka miała właśnie 11, Emka 9 lat ) – w naszych podlaskich Ołtarzach-Gołaczach. W Warszawie zjawiałem się w sobotę. Czasem dopiero w niedzielę. Miałem czas by skserować w VERSO  u otwartego w piątek, świątek i niedzielę pana Pluteckiego bieżące programy.


Rozdz.XCVIII – Górka i Machnicki czyli Unia Ogródkowa

piątek, 13 listopad 2009

poprzedni pierwszy następny

Machnicki i Górka czyli – Unia Ogródkowa, Opis…r.XCVIII


Rozdz. XCVII – Zbyszko Rymarz i czas piosenek

czwartek, 12 listopad 2009

poprzedni pierwszy następny

Znudził mi się już serdecznie, banalnie prosty by nie powiedzieć siermiężny, spisany na melodię “Bo piwo lwowski” Hymn Teatrów Ogródkowych napisany jeszcze w Dziekance.

Posłuchaj jak śpiewają Stanisław Górka i Wojciech Machnicki.

Akompaniament – Zbigniew Rymarz

Hymn

Dziś do ogródka, zbiegła się trzódka

Z całego kraju teatralnych scen.

Tu polskie piwo, ważymy żywo.

Kto tego nie wie nie wie czy to sen.

Ref. (bis)


Rozdz. LXXVI – Wiadomości o Dniach Dobrych Wiadomości

wtorek, 8 wrzesień 2009

poprzedni pierwszy następny

8 września na Dzień Dobrej Wiadomości wybrała Małgosia Bocheńska w roku 2001. To miało być otwarcie nowej epoki – nowego tysiąclecia. Stworzyła wspaniałą kapitułę, rozesłała apel. Prezydent Warszawy Paweł Piskorski przyjął patronat. Ja – mówiąc szczerze nie do końca z pomysłem tym się identyfikowałem. Czułem w nim niebezpieczeństwo lansowania „pozytywnej wizji świata”, która zatruwała nam młodość w dobie gdy, jak mawiało się za późnego Gierka, dzięki talentom Mariusza Waltera by napełnić lodówkę –  wystarczyło podłączyć ją do telewizora. Mnie to

Małgorzata Bocheńska podczas DDW

Małgorzata Bocheńska podczas DDW

niepokoiło.


Rozdział LXXII – Jerzy Buzek czyli opakowanie

czwartek, 3 wrzesień 2009

poprzedni pierwszy następny

Pielgrzymowanie

Przełom tysiąclecia. Polska w nowym kształcie administracyjnym. A także ustrojowym. Powołanie samorządowego województwa nie zwiększyło siły regionów, umożliwiło jednak stworzenie silnych baz dla coraz bardziej alienującej się od wyborców klasy politycznej. A raczej media-politycznej, gdyż przenikanie tych sfer zarówno co do metod działania jak i w konsekwencji co do składu wypełniających je osób z dnia na dzień robi się coraz bardziej wyraźne. Rzecz bowiem nie w środkach technicznych lecz w umiejętności ich wykorzystania. W końcu tzw. Komunę:   dysponującą całą infrastrukturą limitownego papieru, radiem  i telewizją obaliliśmy przy pomocy powielaczowych ulotek. Wystarczyło  porozumienie społecznej woli przekazu, której nie dało się zagłuszyć.

We wstępie do programu na dziesięciolecie Ogródka napisałem, że dekada to czas trudnych podsumowań. Po zakończeniu ogródka podszedłem do lustra i spytałem sam siebie – co dalej.

Facet, mówiłem do odbicia.-  Masz przecież wszytkie sznurki w ręku. Kierujesz Centrum Monitoringu Wolności Prasy, nauczasz w Wyższej Szkole Dziennikarstwa. Masz komputer, fax a nawet wspaniałą sekretarkę. ( Jola Chojecka zatrudniła w CMWP Basię Karczewską, z którą

Basia Karczewska

Basia Karczewska

wydawało się naprawdę, że można góry przenosić.). –  Ratuj się i nie daj zgubić kraju.

Od przegranych wyborów samorządowych roku ’94 i likwidacji Telewizji Grauso w ’95 czułem przecież, że mogę funkcjonować żywiej. Ostatnią próbę miejską podjąłem… 11 września 2001. Na ten dzień,  już  po zakończeniu X KTO byłem umówiony z Tomaszem Siemoniakiem. Ten człowiek biurka pełnił wówczas  funkcję wiceprezydenta Warszawy. To też były „pumpers” telewizjonista, który nb. swego czasu zrzucił jako szef Pr I TVP projekt mego ogródkowego live-u.  Dziś w Rządzie Tuska jest zastępcą szefa MSWiA – coś jakby „czekista”…?

Tomasz Siemoniak - człowiek biurka

Tomasz Siemoniak - człowiek biurka

Wkroczyłem do gabinetu bodaj około trzeciej z minutami. Akurat w chwili, gdy wszystkie agencje podały wiadomość o ataku na WTC. Miałem rozmawiać o przekształceniu KTO w imprezę miejską. Rozmowa jak tysiąc poprzednich o wszystkim i o niczym… Siemoniaka najbardziej interesowała w tym momencie decyzja Platformy o zawieszeniu kampanii wyborczej na kilka godzin.

11 września 2001

11 września 2001

No cóż. Symboliczny wypadek. Od niego jednak pewnie coś się zaczęło. Choćby to udręczające Radio Zet, które codzień mi potem przez kilka miesięcy od rana w głowę wkładało, że oto już po WTC żyjemy w innym świecie. Od tego czasu na Siemoniaka i Radio Zet reaguję jak… na łańcuchową karuzelę.

Mając zatem dostęp do większości polityków i dziennikarzy, i naprawdę niewygórowane wymagania zacząłem szukać miejsca, gdzie może lepiej niż w przez nikogo z decydentów nie chcianej Dolinie Szwajcarskiej byłbym wykorzystany. ( Wiedziałem zresztą, że jeśli Dolina stanie się tylko marginesem mych zajęć tak jak to było przez pierwsze cztery lata w Lapidarium w sumie dużo łatwiej będzie mi jej instytucjonalizację przeprowadzić).

Z trudem przychodzi mi odtworzyć stan moich ówczesnych emocji politycznych. Niewątpliwie dzieliłem jeszcze świat na „postsolidarnościowy” i „czerwony”. Dziś już tego nie czynię. Dziś jak sądzę dzielimy się na tych co jeszcze o Polsce ( a to znaczy Jej  języku, obyczajach, granicach, zasobach) – pamiętają i tych, których cieszy możliwość roztopienia się w nieokreślonej, bezideowej  magmie. Ale także wierzyłem, że żyjemy w niepodległym kraju, którego wolnośc wywalczyliśmy sami. I co do tego ostatniego dziś mam coraz większe wątpliwości.

Bardziej  z przyjaźni niż z przekonania starałem się pomóc Urbańskiemu organizującemu zaplecze dla Kaczyńskich  – ale jako się rzekło bezskutecznie. Inteligencko dziennikarskie kręgi, na które miałem przełożenie absolutnie ich nie akceptowały. Jakoś to zresztą współodczuwałem. Bo choć nie mam żadnych wątpliwości co do inteligencji, uczciwości i ideowości obu braci czuję jednak, że jest w nich pewien rodzaj zacietrzewienia, a także bezwzględności, która utrudnia im pozytywne rządzenie. A potem, po nieoczekiwanym zwycięstwie osiągniętym dzięki wsparciu kręgów katolickich i ludowych ich partia jak każda instytucja władzy zaroiła się tłumem ludzi tak marnych i małostkowych jak… Coż powiedzieć. – Może, – jak Polska właśnie !

Szukałem dalej. Wtedy ( jesteśmy jeszcze wszak przed Aferą Rywina) teczki jeszcze nie latały,  myślałem serio o Olechowskim. Wysoki, bez kompleksów, nie powinien się mnie obawiać -kombinowalem. Może i dobrze się stało, że nie wyszło. Mysłałem oczywiście o mediach. Telewizji. Zdawałem sobie sprawę, że bliskie jest wejście systemów cyfrowych, multipleksu, platform internetowych. Mówiłem o tym wiele. Z Andrzejem Urbańskim widywaliśmy się wtedy często,  dużo rozmawiająć na temat konieczności tworzenia szkół kształcących uczciwych i fachowych dziennikarzy.

Zaczynał się wszak wtedy narastający z każdym dniem proces medialnego chaosu spełniającego w istocie rolę bardziej destrukcyjną od komunistycznej zagłuszarki. Dziś rację ma nie ten kto ma lepsze argumenty lecz ten, kto zdoła się przebić. Zaistnieć. Zwrócić na siebie uwagę. Wiedzą o tym politycy i pewnie dlatego zaroiło się w nowych czasach od uczelni medialnych. Większość dzierżą w swym wpływie pogrobowcy czerwonych. Prawicowym politykom jednak także uczelnie się marzą. Stale też ta myśl chodziła za Urbańskim. Co na mnie popatrzył, to głównie przypominał mu się mój doktorat i kombinował jakby tu jakąś uczelnię wygenerować. Jeszcze gdy zarządzałem Elektoralną myślał o stworzeniu przyczółkowej szkoły. Podobne pomysły będą chodziły mu po głowie, gdy zostanie prezesem telewizji.  Teraz, tzn. w 2001 temat ten podjął wycofujący się z aktywnej polityki prof. dr hab. Jerzy Buzek i z rekomendacji Andrzeja zwrócił się do mnie o pomoc w organizacji takiego kierunku przy Akademii Polonijnej w Częstochowie.

JM Jerzy Buzek

JM Jerzy Buzek

Przygotowałem zatem projekt „Katedry Mediów Internetowych i Public Relations”. Miało to być niezbędne uzupełnienie dla studentów kierunków – pedagogika, zarządzanie i marketing, dyplomacja, urzędnicy instytucji Europejskiej – w Polsce i w instytucjach brukselskich.

Opracowałem plan. Rozkład zajęć prasowych, telewizyjnych, radiowych i internetowych. Nawiązałem kontakt z potencjalnymi wykładowcami. Zredagowalem też ulotkę. Pracowałem w Warszawie, a także w Częstochowie. Spędziłem z byłym premierem na ciągłych rozmowach  łącznie około sześciu godzin. Raz czy drugi odwiedziłem go w warszawskim mieszkaniu  przy Sobieskiego. Zdarzało się, że rano podjeżdżał  po mnie na Starówkę służbową Lancią. A gdy tak mknęliśmy do Częstochowy – czasem w towarzystwie byłej minister Kamińskiej,  pan Buzek–  perorował.  Odniosłem oczywiście jak najlepsze wrażenie. Rozmawialiśmy o służbie zdrowia, zdrowiu i karierze młodej Agaty, samorządzie.

Profesor ma niewątpliwie zmysł dramatyzmu czy melodramatyzmu nawet. Rozmawialiśmy o czterech reformach. Reformie terytorialnej, oświatowej,  przekształceniach służby zdrowia i ubezpieczeń społecznych. Wywiady zacząłem od pytania o służbę zdrowia.

Agata Buzek

Agata Buzek

Profesor Jerzy Buzek ma tu szczególne doświadczenia z okresu ciężkiej choroby córki Agaty w późnych latach 80 tych. Jako dziewczynka przyszła aktorka często się przeziębiała, a kuracje antybiotykami były bezskuteczne. Wtedy padło podejrzenie o nowotwór. Po badaniach, przypuszczenia okazały się  słuszne. Ojciec opowiadał mi jak choroba została źle zdiagnozowana w Katowicach, jak jeździli do Krakowa. Profesor mechaniki twierdził, że w czasie choroby córki praktycznie zmienił specjalizację studiując coraz głębiej medyczny przypadek Agaty. Okazało się wreszcie, że dziewczynka miała ziarnicę. To w tym czasie był prawie wyrok: nowotwór układu chłonnego, atakujący węzły chłonne i pozawęzłową tkankę limfatyczną. Wiele pretensji pozostało w przyszłym premierze do lekarzy. Szczególnie miał im za złe źle pojętą  solidarność zawodową. Krakowski specjalista, który prawidłowo zdiagnozował Agatę nigdy nie przyznał, że błędów katowickiego kolegi dziewczynka  omało nie przypłaciła życiem.

To była przedakcja i  konfliktu zawiązanie.  Czas na kulminację –  to walka o życie. Następuje piękna opowieść o ludzkiej solidarności, o wsparciu środowiska naukowego, licznych wizytach w Niemczech, gdzie prywatne osoby udzielały Buzkowi wraz z córką gościny. Nie zapominajmy, że obecny przewodniczący Parlamentu Europejskiego jest ewangelikiem. Należy więc do jednej z piękniej w Europie wspierających się wspólnot. Wreszcie melodramatyczne zakończenie. Przyjdzie taka chwila, gdy po latach napięcia, wydatków, korzystania ze składkowych darów mógł Jerzy Buzek już jako premier Rzeczpospolitej odwiedzając Niemcy podjechać niezapowiedziany służbowym samochodem pod dom przez lata udzielających mu schronienia niemieckich przyjaciół. Podziękować, zapraszając na oficjalne spotkania w Rathausie. Wszystko niczym z amerykańskiego oleodruku.

Nie mniej pięknej opowieści wysłuchałem o początkach kariery Agaty. O jej  pierwszych występach w warszawskiej Szkole Teatralnej, kiedy to rektor Englert z dziekan Górską na pierwszym roku z trudem tolerowali wślizgującego się na otwarte (raczej jednak dla studentów niż rodziców) tzw. egzaminy ze scen aktorskich – zakochanego w występach córki prowincjonalnego profesora. Aż tu, proszę, proszę… Gdy został premierem, gdy Akademia pojęła ile może zyskać dzięki wysokiej protekcji w osobie Szefa Rządu. Premier teatroman, toż to sen jak z Szekspira.

Nie omieszkałem rzecz jasna w tym momencie wtrącić opowieści o tym jak go próbowałem zaprosić, gdy mi się nieoczekiwanie Kalisz na Doliną Szwajcarską się zdesantował. Premier rzecz jasna nie mógł się nadziwić, że się o moim zaproszeniu nie dowiedział.  Twierdząc, a z wielkim odgrywał to przekonaniem,   że gdyby mu tylko powiedziano,  przybiegł by do mnie na skrzydłach…

” – Co czytasz książę ?     – ……………………………….”

Teresa Kamińska

Teresa Kamińska

Trzecim razem pytałem o horrendalne, według doniesień prasowych zarobki szefów kas chorych. Aż się oboje z Kamińską zaperzyli. Bzdura, nic podobnego. Szefowie kas chorych zarabiali po kilka tysięcy złotych. To wszystko medialne wymysły, któych w żaden sposób zdementować się nie dało. Decentralizacja zdaniem byłego premiera polegała na tym, że jego rząd faktycznie przekazał do województw, do samorządów znaczne środki, umożliwiając samodzielne dysponowanie nimi.

Buzek twierdził, że rząd Millera wstrzymując w szczególności reformę służby zdrowia przechwytuje środki, które miały być przekazane samorządom. W ten sposób dysponując nimi  z centrali będzie mógł pod koniec kadencji rzucić je na rynek wywołując przejściowy wzrost gospodarczy służący jedynie wygraniu kolejnej kadencji. Obawy prorektora Akademii Polonijnej okazały się płonne. Wzrost wygenerowany przez Millera ze smakiem Kaczyńscy przejedzą.

Lewicę zaś w pochodzie po wszechwładzę zatrzymał nie kto inny jak rzucający na szalę cały swój autorytet:  Adam Michnik chwytający za połę chałata Lwa Rywina. I o tym także pamiętać wypada.

Bo to był właśnie rok Lwa.  Jeżdżąc z Buzkiem do Częstochowy byłem już  dyrektorem działającego przy stowarzyszeniu Dziennikarzy Polskich Centrum Monitoringu Wolności Prasy. Te problemy też siłą rzeczy coraz mocniej mnie pochłaniały. W sumie odbyliśmy dwie i pół podróże. Jakieś rozmowy, pisanie, spotkanie z Księdzem Rektorem. Wreszcie  gotowy projekt,  jakieś mętne obietnice, a potem ot za trzecim razem zmieniły się nagle u stóp Panienki Częstochowskiej premiera plany. BOR-owski kierowca odwiózł mnie grzecznie na dworzec i tylem  Deputata widział.

Buzek Dostojny

Buzek Dostojny

Czy muszę dodawć, że nic z tego (przynajmniej dla mnie) nie wyszło. Że wykorzystano mnie bezczelnie nie płacąc złamanego grosza. Opracowana przeze mnie ulotka do dziś wisi w internecie, studia się toczą. Nie bardzo tylko wiadmo, kto je prowadzi i dla kogo. Mnie w kilka miesięcy po wykonaniu prac projektowych, gdzieś na wysokości września 2002 poinformowano, że się studenci nie zgłoszają, a więc i pracy nie będzie. O tej zainwestowanej w kwietniu  nikt przecież nie pamiętał.

Typowe polskie zachowanie prawicy. Podobnie wszak było z robionymi przez firmę „Kontakt” Mirka Chojeckiego kampaniami wyborczymi kolegów z opozycji, którzy po pierwsze, drugie i trzecie zobowiązań nie płacą. Tak więc ewentualnych chętnych do współpracy z przewodniczącym Parlamentu Europejskiego – ostrzegam.

Polityk  nie jest po to by płacić czy wypełniać zobowiązania. Nie nosi też w sobie treści. On wręcza obwoluty. Trzeba przyznać, że Jerzy Buzek ma dobre opakowania.

Zniknął z mego życia jak drobny hochsztapler. Oglądać go możemy – w Internecie. Przejrzałem go właśnie, by tekst ozdobić zdjęciami, których wszakże w trakcie wspólnych podróży nie miałem okazji zrobić. Zdjęć szefa parlamentu wiadomo – dostatek. Wspaniałe opakowania. Premier Piękny. Uczony zamyślony. Czasem Mężczyzna uroczy. Nie brak też zdjęć ukochanej córki Agaty. Niektóre nawet – bez opakowania. [1]

Naga prawda o przewodniczącym Parlamentu Europejskiego

Noblesse oblige ?

No cóż. Pewnie jestem staromodny. Może z innej epoki. A może z innego melodramatu. Tak sobie jednak myślę, że europejska klasa, ewangelicka wstrzemięźliwość, by o polskiej godności nie wspomnieć  z pornografią, nawet artystyczną nie idą w parze.

I proszę mi nie mówić, że ojciec nie odpowiada za dzieci. Mam dwie córki.

Emila & Kamila Kijowska

Emila & Kamila Kijowska

Pochlebiam sobie, że nie brzydsze od pięknej Agaty. I mówię to serio do nich i tym, którzy mnie czytają. Gdyby  swój proces wychowawczy zakończyły w podobny sposób szafując ciałem – uznałbym to za osobistą klęskę.  I nigdy nie zdecydowałbym sie po tym kandydować na stanowiska, które zajmować winni tylko ci co  potrafą dla innych świecić  przykładem.

Demaskujemy się wzajemnie. Unia Europejska  Berlusconiego od libacji i Buzka od rozebranej Agaty, który z Pielgrzyma na moich oczach przedzierzgnął się w małego naciągacza – sama sobie wystawia świadectwo.


[1] Naga prawda o Przewodniczącym Parlamentu Europejskiego

http://www.bloblo.pl/image/6496/oryginal/01927_Agata_Buzek_122_352lo.jpg

http://www.bloblo.pl/image/6497/oryginal/02065_Agata_Buzek_427_122_253lo.jpg

http://www.bloblo.pl/image/6498/oryginal/02066_Agata_Buzek_037_122_491lo.jpg http://www.bloblo.pl/image/6499/oryginal/02067_Agata_Buzek_241_122_188lo.jpg

Rozdz. LXX – Krystyna Janda i wspólne koszmary

poniedziałek, 31 sierpień 2009

poprzedni pierwszy następny

Finał był przygotowywany nadzwyczaj starannie. Na ten dzień zaplanowałem bowiem występ Krystyny Jandy, która miała po raz pierwszy pokazać w Warszawie montaż nazwany „Piosenki z Teatru”. Pełna profesja. Umowa z agencją ‘Grami’ Grażynki Miśkiewicz zawarta została jeszcze w czerwcu. Osobny plakat. Pocztówka. Bilety sprzedawane nawet w kasach ZAiKSu. Na koncert przeznaczyłem całą dotację z Ministerstwa Kultury. I stał się on jak chciałem wydarzeniem sezonu.Plakat Jandy

Wydatek był jednak spory.


Rozdział LXVIII – Sny o potędze czyli Kraj Rad i Państwo Stanów

sobota, 29 sierpień 2009

poprzedni pierwszy następny

Siegiej Szawarzyński  zmierzył się z losem. Jakikolwiek wyrok wydadzą nań świat i zaświaty o małoduszność nie można go oskarżyć. Rosjanin nie ma kompleksu. Tak naprawdę nie potrzebuje cudzego języka ani innej kultury. On ma cały świat za swój. Jest razem pożądliwy i pokorny. Pragnie wiele ale i szanuje wielu:  ze swoją władzą, z systemem w którym wyrósł  na czele. A jeśli w świat rusza to nie po to by uciekać od Ojczyzny. Żaden Rosjanin nie wygłosi Anty-Inwokacji Gombrowicza z TransAtlantyku. Rosjanin nie szuka  poza Rosją wolności. On  chce świat podbijać. Nie przyswaja innej kultury ani języka lecz jeśli nawet opanuje cudzą mowę to po to by własne myślenie i rosyjską literaturę zachwalać.

Teatr "Ptak"

Teatr "Ptak"

Pokora, pożądliwość i bezmiar rozpaczy to mimo wszystkich słowiańskich podobieństw zasadnicza różnica między hardymi Polakami, którzy sami sobą pomiatają, a Rosjanami, którzy zdają się nam Polakom irracjonalni, gdy zaczynaja mówić o Wielkiej Rosji i swojej niepowtarzalnej duszy. Słychać to w cytowanej w poprzednim rozdziale mowie Obrońcy Fietiukowicza spisanej przez Dostojewskiego. Ale ten ton pojawi się praktycznie w każdym kontakcie z Rosjaninem. Będzie brzmiał w wypowiedziach wspominanego Szaszki Gurjanowa, który w „Polsce w oczach innych” będzie przekonywał, iż to Rosjanie pieriestrojką, a nie Polacy Czerwcowymi Wyborami zapoczątkowali ruch, który doprowadził do zjednoczenia Europy. Zwróci na to też uwagę słusznie, co nie znaczy sprawiedliwie  na Salonie24 mój czytelnik podpisujący się  ‚Rezystor’ zauważając: „Profesor był miły dopóki rozmowa nie zeszła na politykę Rosji. Co ten profesor opowiadał. Tak zażartego nacjonalisty jeszcze w życiu nie widziałem. Ruś – Święta Ruś ponad wszystko.”

To uznanie własnej wartości, sen o potedze, idea imperialna, której polskie naznaczone stygmatem obcości elity odmawiają naszemu narodowi stanowi o swoistym podobieństwie Supermocarstw: Kraju Rad i Państwa Stanów.

Pierwszy raz odczułem to jeszcze w ’94 roku zaproszony na kilka dni do Lexington. Tam oglądając hale przekształacającej się właśnie w Lexmarka ( w ramach polityki antytrustowej) fabryki drukarek IBM spostrzegłem nad bramą cytatę  brzmiącą mniej więcej – oczywiście po angielsku: jak  „ wytrwała praća budujemy przyszłość narodu”. A był ten tekst fragmentem jakiejś wypowiedzi dyrektora IBMowskiej fabryki o dźwięcznym nazwisku – Marx –  bodaj Otto czy może Michael’a. Toteż  patrząc jak Sierioża Szawarzyński przeksztalca „zał” w „hall”, wspomniawszy Amerykanów co tak naprawdę w wielu sferach wprowadzają  w życie radziecką utopię brzmi mi jeszcze w uszach komentarz rosyjskiego dziennikarza, z którym lecąc z Atlanty do Lexington, tę jednopiętrową Amerykę oglądałem . Patrzyłem z zainteresowaniem,  a Wołodia wzdychał z mieszaniną zazdrości i powątpiewania  „Ech strana ! Dla żyzni strana”. Nie rozwiążę tak pokrótce potężnego dylematu. Zamiast  podsumowania zanućmy wspólnie z Jackiem Kaczmarkim: „W Amsterdamie”:

A ja na to – Kreml w niebo śle rakiety

Bez wysiłku wielkich rzek zawracam bieg

Żal mi ciebie lecz niestety

Również trudny kunszt baletu

Najlepiej posiadł on na planecie tej.

Szczerze mówiąc nie podnieca mnie ani rosyjski ani amerykański imperializm. Cały jestem z Wiednia i z Paryża. Jak i mój ogródek nawiązujący do kopenhaskiego Tivoli, paryskich Tullieries, guinguettes gdzieś w Normandii czy nad Sekwaną. I taką właśnie gęgetkę w środku miasta stworzyłem w 2001 roku. Było to amatorskie, tymczasowe, parciane. I jako takie podobało się ministrom i radnym, co nagle u mnie mogli ( jak ten Kalisz) poczuć się swobodniej. Niby jeszcze w garniturze ale już zrzuciwszy marynarki i  w koszuli z krótkimi rękawami.

Rozdz. LXIX – Emilian Kamiński i inni Jaskiniowcy

CDN