Rozdz. CXXI – Dolina Szwajcarska i „gustowne zabawy”

15 maja 2010

W 2004 roku codzienne spotkania w Dolinie Szwajcarskiej rozpoczęły się 15 maja opisanym już Festiwalem Literatury zmoczonym przez Zimnych Ogrodników. Jednak publiczności z każdym dniem przybywało. …


Rozdział CXX – Jan Pietrzak Prezydentem wszystkich Kaczorów

9 maja 2010

Poznałem go w pierwszych dniach października  1976 roku. Dużo jednak minęło czasu – 30 lat do chwili, gdy nasze drogi się przetną i choć z różnych stron, okazuje się, że dziś w jednym zmierzamy kierunku.


Rozdz.CXIX – Lech Kaczyński a Sprawa Ogródkowa

8 maja 2010

Nadchodził trzynasty Konkurs. Trzynastka ? Feralna ? Czy szczęśliwa. Nic na to nie poradzę ale w szczególności, gdy los odwrócił się ode mnie wraz z końcem NTW ( Nowej Telewizji Warszawa) –  zacząłem czytać znaki. Zbliżając się wozem do miasta zakładałem się z losem o zieloną falę, zdejmowałem nogę ze sprzęgła dotaczałem się byle tylko nie dotknąć hamulca. Byle nie stanąć. Podobnie bywało na kajaku. Testowałem swoją intuicję. Ile to ruchów wiosła potrzeba by dotrzeć do mostu ? Pięćset, a może prawie tysiąc. Przed przeprawą ruchy stawały się coraz mocniejsze, odbicia wiosla od wody wydłużone. Przeważnie wróżby dawały mi pozytywną nadzieję. Z jazdą na czas raczej nie igrałem. Ale raz to zrobiłem, gdy szło o II część reportażu jaki zrealizowałem dla I pr TVP z VI Ogródka, na której zwyciężył Punch w reżyserii Fełenczaka z Białegostoku. Czy film był zły, czy wulgaryzmów w Punczu zbyt dużo, czy lobbing miałem za słaby ? – Nie wiem ale czułem, że nowy szef jedyni  – czysto nordycki typ: red. kult. Paweł Sosnowski nie ma ochoty go skolaudować. …


Rozdz. CXVIII – Asia Jabłczyńska i dzieci z dobrych domów

7 maja 2010

Asia Jabłczyńska i dzieci z dobrych domów. Opis r. CXVIII

Czułem jak mnie mój ogród oplata. Marzenia raczej. Z każdego spłachetka ziemi wyrastały ludzkie pędy. Z coraz większą oczywistością odsłaniała się prawda zagubionej wspólnoty. Wspólnoty, której nie wymyśliłem, z której jestem i która przyszła ku mnie, skupiła się wokół z jej wadami, małością i pięknem. To ta wspólnota, o której mówił Chałasiński w „Szlacheckim Rodowodzie Inteligencji Polskiej”.

Nie ma zgody między zarządzaniem przez cele, a orientacją na instrumenty władzy. Pamiętam krótki epizod Andrzeja Urbańskiego, kiedy niespełna trzy miesiące kierował „Życiem Warszawy”. Kiedym go spytał potem czemu, go odwołano powiedział:- bo zająłem się pismem, podnoszeniem nakładu zamiast intrygą. Siedziałem w gabinecie zamiast krążyć po korytarzach.

Świadomie powtarzałem ten jego błąd. Nie chodziło mi bowiem o władzę lecz o realizację ideii. Jeszcze, na początku 2004 roku, nie miałem świadomości kastowej. Wiedziałem tylko, że potrzebna jest impreza plenerowa, która będzie miała duszę. I tak to tłumaczyłem radnym. Impreza zakorzeniona w garden party, w niedzielnej po sumie przechadzce po publicznym ogrodzie. Impreza, gdzie dziedziczka z parasolką przyjmuje ukłon sklepikarza w anzugu. Czułem formę towarzyską, nie do końca zdawałem sobie sprawę z treści. Myślałem więc wyłącznie o ogrodach, ale wkrótce przyjrzałem się wnętrzom. Wnętrzom, o których dotąd ani mi (nam) wolno było marzyć. Przyjrzałem się opanowanej przez grafomanów i pretensjonalne damy Biesiadzie Poetyckiej. Imprezie, w której jedna pani puszyła się ku uciesze grupy aspirantów do tytułu literata. Popis pretensji, złego gustu, zmarnowanego papieru.



Dzieci do Włoch – zgoda. Wyszedłem w sumie z 535 tysiącami złotych. Burmistrz nie miał wyjścia. Skręcał się ale musiał to podpisać. Wyznał gdzieś jednak na stronie: – no cóż, jeśli dom kuktury w dzielnicy to powinien być podporzqadkowany władzy. Gdy zaś jego szefem Instytucji Kiltiry ( która nadmiar w odróżnieniu od dzielnicy posiadada osobowość prawną) stanie się ktoś tak ustosunkowany jak Kijowski – wtedy: – Władza traci instrument. Pieniądze zostały przyznane. Jeszcze je ktoś na Radzie Miasta próbował podważać lecz w sumie przyszły. Można było działać. Postanowiłem wrócić do tradycji sprzed dwu lat i robić imprezy codziennie. Ale już nie wyłącznie teatralne. Imprezę w Dolinie Szwajcarskiej nazwałem: Ogródki Warszawskie.

CDN

Rozdz. CXVII – Wszyscy ludzie prezydenta Kaczyńskiego

3 maja 2010

Powrót z Olsztyna do łatwych nie należał. Przebijałem się ku Ołtarzom przez pola Grunwaldu, po którym krążyłem o zmroku. Towarzyszyły mi w tym smutku, miłe SMSy mojej młodszej, nad wiek wrażliwej 10 letniej w tym momencie córeczki – Emilki. No i duch poezji wkraczał drzwiami i oknami.

„Świat mnie woła – ja milczę. Świat milczy – ja gonię.

I tak i stąd i zowąd łowię listy Twoje.”.

Napiszę chwilę potem do mej ówczesnej Muzy Internetowej.W końcu telefon zadzwonił. Andrzej Urbański głosem nieznoszącym sprzeciwu poinformował mnie, że mam się zgłosić do Burmistrza, tytułować go posłem, jako że właśnie udało mu się zdobyć mandat rezerwowy i zostanę Dyrektorem Domu Kultury Śródmieście.



Mój oddalony szef  Prezydent Lech Kaczyński, który mnie powołał „pikował” też –   wraz z całą Niepodległą Polską. Równo  7615 dni…

Od 4.06.1989 roku do 10.04.2010 roku minęło 7615 dni. Tyle samo minęło od 11.11.1918 roku do 17.09.1939 roku kiedy to  Prezydent RP Ignacy Mościcki opuścił terytorium RP.

Cokolwiek to znaczy – to fakt…

Rozdz.CXVI – Ani brat, ani swat – przypadek Janusza Kijowskiego

6 kwietnia 2010

Janusz Kijowski. Pierwszy raz usłyszałem o nim zauważywszy jakąś podpisaną ważnym dla mnie nazwiskiem recenzję filmową w wilhelmiańskiej „Kulturze”. Piśmie przez 10 lat powszechnie bojkotowanym. Gdyż zastąpiło zlikwidowany w1963 roku „Przegląd Kulturalny”.  Ja wiedziałem, że „się” doń nie pisze.  Debiutowałem zatem w tym samym czasie w  powstałej za wczesnego Gierka i nawiązującej do tradycji „Współczesności” – „Literaturze”. Naczelnym był wprawdzie Jerzy Putrament, jednak stanowisko zastępcy otrzymał na znak gierkowskiej odwilży były naczelny „Przeglądu Kulturalnego” – Gustaw Gottesman.

Janusz Kijowski

No ale Janusz nie był wszak tak głęboko osadzony w środowisku. Mógł czegoś nie wiedzieć.  Wnet po jego debiucie po literackiej Warszawie rozeszły się jednak niepokojące pogłoski, że to młody hunwejbin, który natychmiast stał się aktywnym uczestnikiem egzekutywy warszawskiej  „Kultury” –  do tragicznej śmierci w wypadku samolotowym w roku 1977 kierowanej  przez Janusza Wilhelmiego.


Rozdział CXV „Na Pomostach” – między Krzyżakami

5 kwietnia 2010

Zdecydowałem się przedstawić swoją kandydaturę na stanowisko Dyrektora Teatru im. Jaracza w Olsztynie. Od dawna szukałem przecież bazy instytucjonalnej dla realizacji moich projektów mających na celu wzmocnienie pozycji kulturalnej Polski, a co za tym idzie zasobności jej mieszkańców w jednoczącej się Europie.



CDN – Ani brat ani swat – przypadek Janusza Kijowskiego, Opis… r.  CXVI

Rozdz. CXIV – Znowu A.Urbański: czyli tragedie są dla ludzi.

4 kwietnia 2010

Doszło do Finału. Jak zwykle udanego. Ludzi też przyszło sporo. Nagrody wręczał Andrzej Urbański – niby mało uważny, pobłażliwy, mówiący, że nie chce imprez niszowych lecz tłumów pod Pałacem Kultury, a jednak wierny przyjaciel i najprawdziwszy obrońca ogródka.

Krzysztof Rau, Andrzej Urbański i Jarosław Kilian

Toi@toi mi nie wymienili, więc zaciągnąłem go po spektaklu czy raczej w trakcie występu zapełniającego czas obrad jury na kawę. Finał to było łódzkie „12 godzin z życia kobiety” Młynarskiego i Derfla z istoty rzeczy ze względu na udział Jurka w jury niepodlegające konkursowej ocenie. Kiedy więc jury radziło zaciągnąłem Jędrka do Casa del Valdemar na kawę.

Teren bitwy o Dolinę Szwajcarską

Casa przy skwerku u zbiegu Pięknej, Mokotowskiej i Chopina mieści się w miejscu, gdzie niegdyś był klub nauczyciela, w którym w 77 roku odbywał się ślub Halinki Kreid i Marka Waszkiela. Powspominawszy jak kąpaliśmy wówczas w umywalce nasze naczubione głowy spojrzałem mu głęboko w oczy i umówiliśmy się, że tak dalej być nie może. Ja już wiedziałem, że NGOsem może być prezydentowa Kwaśniewska z Orlenem w tle, no ewntualnie pani ambasadorowa Koźmińska, przemiła Mme Irene, co w całej Polsce czyta dzieciom, czemu by jednak nie podołała bez pozycji męża i Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności w zapleczu.

Jędrkowi takich rzeczy tłumaczyć nie trzeba. On rozumiejąc mój swoisty abstrakcjonizm, wiedząc, że życie jest dla mnie bardziej figurą literacką, niż realną koniecznością zaś  cała moja odwaga płynie w istocie z niewiary w rzeczywistość przy absolutnym poczuciu formy –  ma jednocześnie instynkt konkretu. Rozumie Parmenidesa lecz  wie że życie nie jest eleackim złudzeniem –  jest naprawdę. Zawsze powtarza pozornie banalne zdanie „Ludzie są jacy są’. Jednak Urbański umie przetłumaczyć to na herbertowskie „wybacz wenceckim lustrom, że powtarzają powierzchnię”. Rozumie  też ( co odróżnia go od politycznych arywistów), że i idee materializują się czasami.

Nie zapomnę zdania jakie wypowie w kilka miesięcy później, przewidując niczym Tejrezjasz  bieg  perypetii,  która stanie się  istotną przyczyną mojej  także rodzinnej tragedii.

Matka wyrodna, zaślepiona żona, bohater  odarty z  Godności : ty myślisz, że to literatura. Nieprawda. To wszystko dla ludzi !

Ewa Tucholska i Magdalena Dratkiewicz w "12 godzinach z życia kobiety"

Fakt! Przekonuję się o tym ze zdziwieniem od tamtej właśnie chwili. Od dnia, gdy zrozumiawszy, że sam nie dam rady zbudować mego zamku na lodzie i korzystając ze wsparcia Andrzeja – Urzędnika zacząłem przedzierać się przez gąszcza dworu. Obserwować niepojęte reguły. Powoli, powoli uczyć się słuchać. – Nie mów ! Powtarzał mi Andrzej przy każdym spotkaniu, których od tamtego  czasu coraz mniej. Coraz bardziej interesowne. Właściwie spotykamy się wtedy, gdy ja potrzebuję wsparcia a on – lustra dla swojej pychy.

– Jasne, muszę ci załatwić jakąś pracę powiedział Urbański w Casa Valdemar i z tym rozstaliśmy się po finale. Jak zwykle zwinąłem majdan na coraz większy TIR pana Darka i ruszyłem w stronę stodoły w Ołtarzach. Kolejny podobny rok.  Tylko, że teraz bez żadnych już zabezpieczeń. Bez kontraktu dla firmy na zime, zlecenia, TV, etatu. Plik rozliczeń w excelu, w którym zamykałem ogródki od kilku lat nazywłem juź tak samo: rozmiar klęski.xls.

Ołtarze - Gołacze

Zwiozłem rzeczy. Czekałem na opóźniane wręcz celowo przez Miasto płatności. M.in. skarbniczka Miasta pani Łucja Konopka wymyśliła sobie, że 14 dniowy okres na wypłatę II transzy nie obowiązuje od momentu, kiedy to ja jako NGO przedstawię rozliczenie w podległym jej biurze kultury lecz od chwili gdy to biuro przedstawi rozliczoną dokumentację w Biurze Finansów. Oczywisty biurokratyczny nonsens, którego jedynym bodaj czy nie zamierzonym efektem było obniżenie wiarygodności pozarządowego partnera. W efekcie złożywszy sprawozdanie z wykonania I części dotacji gdzieś około 20 sierpnia i zakończywszy imprezę 31 sierpnia drugą część pieniędzy – bagatelne 40 tys. złotych z okładem zobaczyłem na koncie Fundacji 2 października podczas, gdy zgodnie z tą samą umową rozliczyć całą dotację powinienem do końca września. – Zamknięte koło.

Jeden z ostatnich plakatów=programów: ręcznie robionych

Popłaciłem w kilku wypadkach mocno już po dwu miesiącach zdenerwowanych dłużników, w pierwszych dniach października, a jeszcze oczekiwałem na dotację z Sejmiku, co zmusiło mnie do odroczenia kilku płatności o miesiąc. I tak lepiej niż przed rokiem kiedy to z sejmikowej łaski kilka indywidualnych nagród wysłałem aktorom … na gwiazdkę. Czułem jak pętla zaciska mi się na szyi. Niejedna zresztą, bo zmęczona brakiem finansowego sukcesu, pozbawiona (od czasu niefortunnych przygód z kapeluszami) satysfakcji i apanaży –  matka mych córek zaczęła zachowywać się bardzo nieładnie. Widząc sporą gotówkę w mojej portmonetce potrafiła wyjmować „alimenty” na życie nie zwracając uwagi, że to kwoty ściśle odliczone na honoraria. Zmusiło mnie to do nie zostawiania pieniędzy w domu, co z kolei obróciło się przeciw mnie. Jakaś typowa dla mnie dekoncentracja, dystrakcja, poszukiwanie bodaj zagubionych kluczy, wybebeszenie z miliona gratów mego Wozu Tespisa zwanego Tiponkiem, zgubiona portmonetka, oddana portmonetka. W dniu finału w jakimś markecie po zrobieniu zakupów na przyjęcie końcowe zajrzawszy do portmonetki odkryłem brak … 4 tys. złotych. – Nawet nie drgnąłem! Tylko krew uciekła mi gdzieś w stopy. Po chwili dekoncentracji zapłaciłem rachunek kredytową kartą. Czym w końcu są 4 tys. (jedne wakacje z dziećmi !). Dla człowieka operującego 150 tysiącami złotych !? To się okazuje dopiero po zamknięciu bilansu. Spojrzeniu na debet karty kredytowej, opłaceniu dłużników. Zaległy od mojej fikcyjnej gaży (1/4 etatu a 750 zł) w Fundacji i kilku umów o pracę  ZUS za rok 2002 i ten 2003 sięga (bez odsetek) ok. 4 tys. zł. i do dziś nie został spłacony. O czym uprzejmie do Niebieskiego Urzędu Skarbowego sam na siebie donoszę. Należności pseudodochodów (wynik wymiany faktur i generacji kosztów uznawanych przez sponsorów) sięgnęły pod koniec 2003 roku 20 tys. zł. Zgłosili się już po nie komornicy Urzędu Skarbowego. Należności z odsetkami urosły z odsetkami do 30 tysięcy. Do końca mych dni pewnie będę je spłacał…

Arkadia

Grunt osuwał mi się spod nóg. Na karcie kredytowej miałem dostępny  limit bodaj 14 tys. zł. Zacząłem w ratach wybierać gotówkę licząca się… sam nie wiem z czym. Z ucieczką? Czarną godziną. Sam nie wiem. Fomalnie zobowiązania popłaciłem. Długi skarbowe i debetowe sięgały  w tym momencie może 30 tys. zł. Kilka pensji. Tylko skąd je wziąś ? Przebywałem cały czas w Ołtarzach. Pisałem sprawozdania. Wszedłem nawet w internetowe gadu-gadu. Abstracja. Syndrom Bankruta. Pamiętam nawet moment, gdy prawie poważnie zastanawiałem się czy nie odpowiedzieć na inernetowy apel syna afrykańskiego tyrana  Mobutu, który proponował fundacjom pranie zdeponowanych jakoby przez tatusia w szwajcarskich bankach pieniędzy.

Wtedy po raz pierwszy oderwałem się od rzeczywistości. A może ją wreszcie zauważyłem. Rzeczywistość marzenia, urzędnika pragnącego oderwać się od codziennej pracy. Rzeczywistość wirtualną losowania w toto-lotka, spotkania z dziewczyną spotkaną w internecie. Wszedłem na Gadu-Gadu, w weekendy szukając Arkadii, gdzieś między Żelazową Wolą a Nieborowem  wyznając  do arystokratycznego mikrofonu gminne kulisy kolejnego sukcesu. Bo przecież medialnie XII Konkurs był tradycyjnie – sukcesem.

Stodoła uporządkowana, dłużnicy popłaceni. Urbański milczy. Moje emocje rozbujane do ostateczności. Podjąłem próbę ucieczki z Warszawy. Dowiedziałem się, że Zarząd Sejmiku Województwa Warmińsko-Mazowieckiego ogłosił konkurs na stanowisko dyrektora teatrów w Olsztynie i w Elblągu. Zarząd był wprawdzie komozycją SLDowsko-Samoobronną, ale mnie było już wszystko jedno. Porozumiałem się  z Krzysztofem Rauem, wyciągnąłem starą rekomendację Maćka Wojtyszko. Odbyłem rekonesans wędrując z Elbląga aż po Frombork, Braniewo do  Olsztyna. Jesienną porą zjechałem moim Tiponkiem  Warmię i Mazury wzdłuż i wszerz.   Nawet się zakochałem – w Alensteinie.

CDN

CXV –

Ani brat ani swat – przypadek Janusza Kijowskiego

Rozdz. CXIII – Karaoke czyli wspólne śpiewanie

10 marca 2010

Rutynę urozamaicałem wyśpiewywaniem nagranych przed rokiem przez Staszaka Górkę i Wojtka Machnickiego piosenek. W tym roku Staszek był w jury.

Staszek Górka na XII KTO (2003)

Miał jednak mniej czasu na wspieranie mnie w charakterze Arbitra Nagrody Publiczności. Do tej roli wyznaczyliśmy więc drogą losowania Sędziów Agonu, którymi teraz zostały panie: Danuta Bednarek i Anna Bieńkowska –Gołąb. Śpiewy zatem były  mechaniczne. Z płyty, którą uruchamiałem czas jakiś przed spektaklem. W tym roku podjąłem też pierwszą próbę zmierzenia się z techniką karaoke.


Rozdz.CXII – Z ducha tańca

9 marca 2010

Pewna Grupa z Warszawy - Mistrz Pathelin ( spektakl w Dolinie Szwajcarskiej

Wróciłem wprost na XII Konkurs. Był już właściwie przygotowany. Skromniej niż przed rokiem. Dużo skromniej niż dwa lata wcześniej. Bo i pieniędzy było w sumie o ponad 20 tysięcy mniej niż przed rokiem. Wystartowałem więc w tym 2003 roku dopiero 6 lipca. W tym roku także w Lapidarium, które pod swoją kuratelę przejął już stanowczo Sebastian Lenart ze Staromiejskiego Domu Kultury.



CDN – Rozdział CXIII –  Karaoke czyli wspólne śpiewanie