Rozdz.XLIV – Mariensztat

poprzedni pierwszy następny

Pogoda niezbyt sprzyjała. Media były nasze. Ludzi coraz więcej, ale miejsce nie było idealne. Baryłeczce załatwiłem ogródek i cieszyłem się, że ludzie mają na czym siedzieć. Pojawił się jednak problem sceny. Zacząłem liczyć… pieniądze

Od trzech lat umowy, które jako firma Media ATaK zawierałem z Urzędem Dzielnicy oparte były na kosztorysie, gdzie uwzględniano koszt montażu sceny przez … Stołeczną Estradę. Tak jakby była ona jedynym wykonawcą. No cóż, instytucja była miejska,  a Ustawa o Zamówieniach Publicznych w powijakach. Per saldo sądzę, że i tak było niż teraz uczciwiej… Tak czy siak koszt wynajmu wynosił kilkaset złotych za dzień.  Niby nic ale w skali dwóch miesięcy było to dobre 5-6 tysięcy. Jak dobrze poszukałem okazało się, że wartość sceny nie musiała wiele przekraczać tysiąca złotych. Zacząłem więc skupować własny sprzęt i „kombinować” kosztorysy. Rzecz bowiem w tym, że kosztorysy wszystkich imprez plenerowych oparte są na wynajmie. Jest to zrozumiałe i uzasadnione, gdy buduje się scenę doraźnie w przypadkowym miejscu. Wtedy koszt uwzględnia montaż i demontaż, szybkość i bezpieczenstwo konstrukcji oraz likwidacji. Jednak moja scena coraz bardziej dążyła do stałości. Potrzebna jej była intymność, swoista powtarzalność.

W wynajętym mi na biuro skromnym pokoiku na Wilczej zacząłem pierwsze potyczki z techniką. Po raz pierwszy zacząłem przeszkadzać. –  Stołecznej Estradzie, która nawykła raz w tygodniu w niedzielę wystawiać coś ( jakiś koncert) na Mariensztacie. A tu ja z moim  teatrem.  I to w dodatku na stałe. Wiedziałem bowiem, instynktownie, iż teatru dramatycznego na estradzie bez pleców i boków wystawić się nie da. Projekt zresztą miałem w oczach. Przypadkiem podejrzałem kiedyś w Instytucie Sztuki wywieszone rysunki Józefa Galewskiego, scenografa, który debiutował w 1905 roku jeszcze w teatrzykach ogródkowych i (obdarzony wyjątkową pamięcią wzrokową) z  pamięci je wraz z wieloma innymi fragmentami zrujnowanej Warszawy potem odrysował.

Teatr Belle Vue - rysunek Józefa Galewskiego

Teatr Belle Vue - rysunek Józefa Galewskiego

Wg. tego projektu pracowała w 1998 Małgosia Domańska, a w 2004 ( już dla Frascati) Majka Zielińska i każda,  z poprawką na dziesięciokrotną różnicę budzetów  jakimi na projekt scenografii dysponowałem zrobiła co umiała.

Więc najpierw była Domańcia. Projekt mojej teatralnej budki wykonanej za środki uzyskane z ówczesnego Biura Zarządu Miasta, realizowały pracownie Teatru Rampa. Przetrwała ona demontowana i zwożona po sezonie do stodoły w Ołtarzach trzy sezony.

Teatrzyk na Mariensztacie wg projektu Małgorzaty Domańskiej-Wójcik

Teatrzyk na Mariensztacie wg projektu Małgorzaty Domańskiej-Wójcik

Jakiż ja byłem z niej dumny, a przecież  każde  Suwałki mają jak ostanio odkryłem na rynku nie gorszą scenę. Ta nie była już tymczasowa. Choć używać jej miałem tylko raz w tygodniu. Więc dlatego mi tak zależało by otoczyć ją kawiarnią, która da prąd i upilnuje nocą. Cóż upilnowała.

Na Mariensztacie zaczęły się tłumy. Atmosfera więcej jednak miała z festynu niż z teatralnego festiwalu. Jeszcze szukałem. Przed spektaklem  lub po zapraszałem jakiegoś śpiewającego aktora, ogłosiliśmy po raz kolejny  (pierwszy raz zrobiłem to na VI KTO jeszcze w Dziekance) plebiscyt publiczności. Gazeta Wyborcza przyjęła patronat, drukowała nasze logo czyli biust KTO

Pierwsze logo KTO wg projektu Władysława Kufko

Pierwsze logo KTO wg projektu Władysława Kufko

wykonany przez polsko-białoruskiego malarza Władka Kufko. Wydrukowała karteczki plebiscytowe, a nawet – rzecz niebywała ofiarowała żywy pieniądz – tysiąc złotych nagrody, które na finale naczelny stołecznej Wojciech Fusek wręczał osobiście.

Mariensztat to także pierwsza próba współpracy z Małgosią Bocheńską, która wyprowadziła dla mnie swój Salon na powietrze. Zorganizowała  w podcieniach kamieniczek ( nieco te z Rynku w Kazimierzu Dolnym przywodzących na pamięć ) przy aptece Galerię Salonu 101. To dla  Małgosi ( w ramach promocji pisma Grizzli) pojawił się na rynku Antoni Chodorowski rysujący gratis przybyszy, a i Salon Niezależnych, kto wie czy nie ostatni raz wystąpił w Finale w komplecie z Kleyfem,  Tarkowskim i Weisem .

Marek Sułek, bardzo dziś znany w swiecie performer zrealizował na Mariensztacie dla publiczności ogródkowej jedną z pierwszych swoich plastycznych prowokacji. Nazywała się Akcja  Blue* 6  czyli Sen o błękicie. Powstała w ramach  projektu „Warszawa Niezwykła”.

Marek  Sułek - Sen o błękicie

Marek Sułek - Sen o błękicie

To ostatnie dość skandalizujące wydarzenie zwróciło na nas uwagę artystowskiego światka,. Akcja polegała bowiem na pokryciu nagości pięknej młodej dziewczyny gipsem, w który zakuta i pomalowana na niebiesko –  zdawała się antycznym aktem.Po jakimś czasie jej odkuwanie, wyzwalanie z kamienia ku  oswobodzeniu ciała odbywało się ku uciesze  licznie przybyłych artystów fotografików, w których oczach akt rzeźbiarski przekształcał się w naturalny.

Na Mariensztacie narodziła się formuła teatru jako miejsca spotkania. Jeszcze nieśmiało, nawet nie do końca świadomie realizować zacząłem to, co wymyśliłem w „Chwycie teatralnym”, spotkanie w którym grupa gromadzi się wokół jednostki czy sprawy, popijając herbatę czy piwo i w takim spotkaniu znajduje przyjemność, takie spotkanie oczyszcza ją i podnieca.

Było dużo telewizji. Warszawski Osrodek Telewizyjny co tydzień dawał relacje. Pojawiły się ważne spektakle z Grupą Rafała KmityGrupa Rafała Kmity

czy Kabaretem Moralnego Niepokoju na czele.

Publiczność też nie byle jaka. Na jednym ze spektakli pokazał się nawet societariusz Komedii Francuskiej – Andrzej Seweryn.

Andrzej Seweryn wśród widzów na Mariensztacie -  VII KTO

Andrzej Seweryn wśród widzów na Mariensztacie - VII KTO

A wystartowaliśmy w telewizji. Kawą i Herbatą z zapowiedzią występu Teatru Rampa z Muzykoterapią Strzeleckiego w aranżacji Jasia Raczkowskiego. Tego samego Jasia, który rok wcześniej uratował gdyńskie wystawienie sztuki Strzeleckiego w Starej Dziekance. Tylko, że na zapowiedzi się  skończyło! Tego dnia zalało nas ze szczętem. To była jedna z trzech chyba klęsk pogodowych jakie sobie przypominam wsród 350 przedstawień scenicznych, a dziewięcuset zdarzeń teatralnych jakie w ciągu 15 lat zafundowałem Warszawie.

Raz, to było jeszcze w Lapidarium kiedy zalało Andre Ohodlo. W Dziekance choć deszcz srożył się zarówno na Teatr Miejski z Gdyni jak na Wybrzeże nie odwołałem jednak żadnego spektaklu. Jeszcze raz papa Kijowski  ( jak już wspominałem miał za pokutę z czyśćcowych przedsionków do Raju parasol nad mym ogródkiem rozciągać)  zaśpi coś w Dolinie ale zasadniczo wpadka z Rampą była najpoważniejszą. Hucznie zapowiedziana inauguracja: elektroniczne pianino, cuda niewidy, ale nad sceną ani kawałka dachu, ani osłony dla aparatury. Technicy z „Rampy” to już nie szaleńcy z „Wybrzeża” pod komendą nawiedzonych Pań –  powiedzieli pas. W prasie ukazały się nawet moje zdjęcia jak krążę zrozpaczony wokół mej pięknej sceny.

Ulewa na Mariensztacie

Ulewa na Mariensztacie

Ale za tydzień nie było silnych. Po pierwsze porozumiałem się z panem Maciejem Sarapatą z firmy Bossar i kupiłem u niego pierwszy namiocik profesjonalnie okrywający scenę.     ( Będzie mnie pan Maciej przez następnych lat dziesięć wspierał i w namioty zaopatrywał). Przywiozłem go wraz ze stelażem na dachu mojego Tiponka. A, gdy w następnym tygodniu deszczowe chmury zbierały się  nad Kolumną Zygmunta, zwróciłem się do deszczu ze skuteczną przemową. – Witam Państwa na VII KTO, powiedziałem, witam także deszcz co zbiera się nad nami, ale ponieważ deszcz za bilet nie płacił uprzejmie proszę by ominął nasz teatr nie zakłócając zgromadzenia. I podziałało! Gazety następnego dnia opisały jak deszcz skutecznie zaklinam, a tylko ja dziś wiem ( choć wtedy jeszcze się nie domyślałem), że to ten pokutujący Dyrektor Teatru Słowackiego z okresu solidarnośiowego karnawału tak nad moim zgromadzeniem czuwał.

Marynka Bersz-Szturo zajęła się programem, który zresztą ukazał się dopiero pod koniec imprezy, gdy wszystko już było wiadomo nawet o wielkim finale z Salonem Niezależnch ( Weis, Kleyf i Tarkowski bodaj czy nie po raz ostatni występowali razemi) i fińskimi gośćmi, których sprowadzenie rekomendowało mi ITI ( Międzynarodowy Instytut Teatralny). Rodzący się festiwal coraz już wyraźniej w głowie mi się układał. Zacząłem rozumieć ten, jak go wówczas nazwałem

XLV. Paradoks o Ogródkach

CDN

Tagi: , , , ,

Dodaj odpowiedź

Musisz się zalogować aby dodać komentarz.